17 listopada przedstawiciele naszej Grupy wzięli udział w uroczystościach Światowego dnia ofiar wypadków drogowych i przemocy w Zabawie k/Tarnowa. Ponieważ pogoda w tym dniu nie rozpieszczała na uroczystość przybyliśmy samochodami. Po Mszy świętej miała miejsce uroczysta procesja. Wszyscy uczestnicy przeszli pod pomnik Przejście, gdzie złożono wieńce i zapalono znicze. Po apelu i modlitwie za wszystkich, którzy zginęli w wypadkach drogowych w ostatnim roku, posadzono kolejne drzewko pamięci.
W dniu 11 listopada przedstawiciele naszej Grupy złożyli wiązanki przed Pomnikiem Odzyskania Niepodległości w Wojniczu oraz zapalili znicze na grobach powstańczych w Łowczówku. Biorąc udział w uroczystych obchodach z okazji 95. rocznicy odzyskania Niepodległości, oddaliśmy cześć i pamięć wszystkim, którzy walczyli i oddali życie za nasz kraj.
Ten niedzielny poranek wita nas
jesiennym słońcem, a i temperatura poszybowała w okolice 14 stopni. Może
dlatego zebrała się dość spora grupka do wspólnego wyjazdu. Gdy
zajeżdżamy na miejsce spotkań przed Bochnią jest nas wszystkich 15 osób.
Głównym celem dzisiejszego wyjazdu jest niedaleko położona od trasy
Bochnia – Myślenice, miejscowość Dobczyce. Słynie ona głownie ze
zbiornika wodnego i zapory na rzece Rabie, jako główne ujęcie wody
pitnej dla położonego nieopodal Krakowa.
Przed 11 parkujemy maszyny
na rynku w Dobczycach. W pobliskiej cukierni kupujemy, ostatnie chyba
tego roku lody. Tu spędzamy około godziny, po czym wjeżdżamy na wzgórze
zamkowe. Wciskamy nasze maszyny gdzie się tylko da. Widać, że nie tylko
my korzystamy z tych ostatnich jesiennych dni. Po niedługim spacerze,
mijamy mury obronne i dochodzimy do ruin Dobczyckiego zamku.
Udaje
nam się kupić bilety jak dla grupy zorganizowanej i już jesteśmy na
terenie zamku. Wkoło wspaniałe widoki na przełom rzeki Raby oraz zalew
Dobczycki. Wszystko przystrojone w kolory jesiennego słońca. Zwiedzamy
poszczególne wystawy eksponatów muzealnych zgromadzonych w
pomieszczeniach zamkowych. Błyski fleszów naszych aparatów dokumentują
nasz pobyt.
Słoneczko grzeje aż miło. Wierzyć się nie chce, że to już
koniec października. Rozkoszując się jego ciepłem popijamy smakowitą
kawę. Pierwszą część zwiedzania mamy za sobą.
Schodzimy nieco w dół, z
murów zamkowych. Wchodzimy na teren pobliskiego skansenu budownictwa
ludowego. Zwiedzamy go z pełną dozą zainteresowania. Przecież to też
kawał naszej wspólnej historii.
Po godzinie 12 opuszczamy Dobczyce i
jedziemy w kierunku Mszany Dolnej. Pomykamy zakosami wijącej się drogi,
podziwiając okoliczny krajobraz spowity płonącymi liśćmi z pobliskich
lasów.
Zatrzymujemy się na obiad w stylowo urządzonej winiarni. To chwila na wspólną pogawędkę w gronie przyjaciół.
Czas
jednak mija nieubłaganie. Pora wyruszyć w drogę powrotną. Postanawiamy
jechać przez Limanową. Tą drogą już nie raz jechaliśmy.
Zatrzymujemy
się wszyscy tuż przed Bochnią. Żegnamy VIKO, który odjeżdża na Kraków.
Wjazd do Bochni rozdziela naszą grupę. Część skręciła na zjazd w
kierunku Tarnowa, reszta pojechała przez centrum. Ponownie połączyliśmy
się przy wyjeździe z Bochni.
Zatrzymujemy się na Orlenie. SŁAWKO
zatankował swoja maszynę, a my pożegnaliśmy tu STACHA, by nie
zatrzymywać się już przed Brzeskiem.
Całą grupą stajemy na parkingu
zajazdu „Dunajec”. Dziękując za wspólnie spędzony czas, lądujemy w
swoich ramionach. Rozjeżdżamy się na obwodnicy miasta.
To już chyba koniec wspólnych wyjazdów. Prognozy pogody wskazują już na nadciągające chłody.
Niedzielny poranek wita mnie chłodem. Na
Shellu melduję się jako pierwszy, a do 9 jeszcze sporo czasu. Liczę ilu
nas pojedzie. Rezerwację na wstęp do Jaskini Raj mamy jedynie dla
siedmiu osób. Wiem, że VIKO się nie stawi. Zatrzymały go pilne sprawy.
Nareszcie
słoneczko zaczęło nieśmiało przyświecać. Dziewiąta na zegarze. Zjawiają
się wszyscy. Jest ZIBI z JASIĄ, JERRY z JUSTYNĄ, GRUBY oraz SŁAWKO,
nasz nowy kandydat. Jakby nie liczył… siódemka w komplecie.
Ponieważ
nie jedzie z nami VIKO, zmieniamy trasę. Mkniemy prosto na Kielce przez
Dąbrowę Tarnowską. Powiem krótko. Jest rześko i słonecznie, jednakże
zimny wiatr robi swoje.
W Morawicy skręcamy w lewo i po niespełna
piętnastu kilometrach przecinamy drogę Kraków – Kielce. Gdy wjeżdżamy do
Chęcin gubimy drogę. Same remonty i zmiany organizacji ruchu.
Ostatecznie po paru nawrotach lądujemy na parkingu nieopodal zamkowego
wzgórza.
Tu czeka nas kolejne niemiłe rozczarowanie. Sprawdzają się
informacje, iż dziedziniec zamkowy jest w remoncie. No cóż… Podchodzimy
pod mury zamkowe, jednakże sesja zdjęciowa tylko z zamkiem w tle.
Gdy
opuszczamy Chęciny robi się coraz pogodniej. Na parkingu przed Jaskinią
Raj jesteśmy około 12.30. Mamy sporo wolnego czasu. Jakie jest nasze
zaskoczenie, gdy na parkingu spotykamy znajome twarze. Okazało się, że
tarnowska Wataha także zawitała w te okolice na niedzielny wyjazd. Razem
gaworzymy z ziomalami, umilając sobie czas oczekiwania na wejście do
jaskini. Gorąca kawa w pobliskiej kawiarni pozwala nam nabrać rumieńców.
Gdy
o wyznaczonej porze wchodzimy do jaskini, naszym oczom ukazuje się
cudowny podziemny świat. Prawdziwy raj form i zjawisk krasowych, które
powstawały miliony lat. Jesteśmy tak zafascynowani urokiem tego miejsca,
że nawet nie odczuwamy upływającego czasu.
Po wyjściu na zewnątrz,
owiewani ciepłem jesiennego powietrza, długo rozprawiamy o tych
fascynujących osobliwościach podziemnego świata.
Gdy stajemy przy
naszych maszynach, odzywają się w nas typowo ludzkie pragnienia. Żołądek
przypomina, że to pora obiadowa. Ruszamy jednak w drogę powrotną na
posiłek zatrzymując się dopiero w jednej z przydrożnych restauracji przy
krajowej 7-ce. W oczekiwaniu na obiad umilamy sobie czas żartami i
rozmową. Spojrzenie na zegarek uzmysławia nam, że czas kończyć biesiadę.
Przed nami jeszcze kawałek do domu, a tu już po 16. Palimy wiec maszyny
i… w drogę.
Przed 18 jesteśmy już na zjeździe z tarnowskiej
autostrady. Już wcześniej pożegnaliśmy SŁAWKO, który pomknął jeszcze
przed Tarnowem w stronę Jastrząbki.
Żegnamy się na parkingu na Grosarze. Tradycyjny sygnał na rozjazd i znikamy w tumulcie poruszających się samochodów.
Wprawdzie
dzisiejszy wyjazd, według planów, miał nas zawieść do Sandomierza, ale
zmiana miejsca pozwoliła nam oglądnąć niebywały i tajemniczy świat
podziemnych jaskiń.
Oby więcej takich niesamowitych wrażeń w
przyszłym sezonie. Oglądając w zimowe, szare i długie wieczory galerie z
naszych wyjazdów, powracać będziemy wspomnieniami do tych odwiedzanych
przez nas miejsc.
Synoptycy zapowiadali na ten jesienny
dzień piękną pogodę. Gdy rano wyprowadzam maszyny FAUSTA i swoją z
garażu, nic na to nie wskazuje. Ba!, nawet zaczyna kropić. Nie przejmuję
się tym. Wszak już niejednokrotnie mówiłem: „…gdy MGM rusza w trasę, to
deszcz nie pada”.
Tankuję moto na Orlenie w Łukanowicach. Odjeżdżam
na bok po tankowaniu, gdy widzę, że nadjeżdża ZIBI i JASIA. Czekamy
jeszcze chwilę na przyjazd FAUSTA i DOMI. O! Już są! W tym składzie
ruszamy na Brzesko. Z Brzeska zabieramy STACHA i jedziemy dalej do
Bochni. Tu na nas już czekają Rafał i Michał. Chwila powitania i w drogę
pod krakowskie Simpli. Gdy wjeżdżamy na parking, VIKO już jest. VIKO
jeszcze wczoraj późnym wieczorem wysłał mi sms-a, że udało mu się
poukładać wszystkie pilne sprawy i jedzie z nami. Przynajmniej
przewodnia siła Grupy nigdy nie zawodzi. Ustalamy ostateczny plan
dzisiejszej podróży.
Po niespełna półgodzinnej jeździe jesteśmy na
parkingu w Wierzchowicach. Proponuję wszystkim obejrzenie Jaskini
Mamuciej. Jest ona ukryta za ścianą gęstego lasu, na uboczu szlaku
turystycznego i w dodatku nie udostępniona do zwiedzania. Tak dobrze
znam ten teren, że oczywiście… gubimy drogę i dochodzimy do Jaskini
Wierzchowskiej, a tą to wszyscy doskonale znają.
Siadamy więc na
ławeczkach przed wejściem do jaskini, wspominając i dyskutując o
niedawno zakończonym sezonie w Wojniczu. W drodze powrotnej natrafiamy
na zarośnięty stary szlak i po krótkim podejściu jesteśmy u wejścia do
Jaskini Mamuciej. Myśleliśmy, że nikogo tu nie spotkamy. Nie ma tu
wprawdzie turystów, ale pełno tu chętnych do trenowania technik
wspinaczkowych. Krótką chwilę podziwiamy ich umiejętności.
Gdy po
powrocie stajemy na parkingu, jesienne słońce pokazuje pełnię swoich
możliwości. Piękna, polska złota jesień. Pełni co dopiero przeżytych
wrażeń, ruszamy w stronę Pieskowej Skały.
Mijamy po drodze
kilkanaście grup motocyklowych. To znak, że wjeżdżamy na teren tak
ulubiony przez fanów motocykli. Śmigamy sobie po winkielkach w otoczeniu
przepięknych widoków i wapiennych skał, a wszystko przybrane w złociste
kolory jesiennego lasu. Mijamy Ojców i smukłą, mieniącą się w jesiennym
słońcu Maczugę Herkulesa. Zatrzymujemy się pod zamkiem w Pieskowej
Skale. Teraz w górę. Po przejściu kilkunastu stopni, jesteśmy na
dziedzińcu zamkowym. Tu sesja zdjęciowa. Przecież trzeba udokumentować
nasz pobyt. Chwila na odpoczynek i z powrotem na dół.
Ruszamy w drogę
powrotną. Jest przed 15, gdy zatrzymujemy się na jednym z przydrożnych
parkingów, aby posilić się kiełbasą z grilla.
Około 16, jesteśmy już w
Krakowie. Żegnamy się tu z VIKO i ruszamy w stronę domu. W Bochni
zostaje Rafał oraz Michał. Ze STACHEM rozstajemy się w Brzesku. Z ZIBI i
JASIĄ żegnamy się na obwodnicy Tarnowa. FAUST, DOMI i ja niedługo po
tym jesteśmy już w domu. Jeżeli tylko jesienna pogoda pozwoli, w
przyszłą niedzielę, jedziemy do Sandomierza.
Parkujemy na parkingu przed „ESSENCIĄ”.
Kilka fotek dla potomnych i czas na posiłek. Jesteśmy już w środku
lokalu, gdy czujemy zapach przygotowywanych potraw. Rozsiadamy się
wygodnie, wspominając co dopiero zakończoną uroczystość. Pierwsze łyżki
gorącej zupy rozgrzewają nas aż nadto. Miło jest usiąść w zaciszu i
cieple, wiedząc, że za oknem już idzie jesień.
Jeszcze tylko
wspaniały deser, kawa i zaczynamy Zebranie Ogólne. Zbliża się 16, gdy
kończymy obrady. Jeszcze tylko pożegnanie ze wszystkimi. Podziękowanie
dla Pani Urszuli i rozjeżdżamy się w różne strony Małopolski.
Nadejdzie wiosna i ponownie zaryczą nasze maszyny.
Gdy wjeżdżamy na Shell w Łukanowicach na
parkingu czekają już: ZIBI, JASIA, FAJNY, VIKO, WITEK, MONIKA i KUBA.
Lądujemy wszyscy w swoich ramionach. Słychać bulgot silnika. To STACH
jako ostatni pojawia się z kierunku Brzeska. Zatrzymuje się pod
dystrybutorem, aby zatankować.
Wszyscy w grupowych strojach fajnie się prezentujemy. Nad nami powiewa poruszana wiatrem grupowa flaga.
Jest
przed 12, gdy stwierdzamy, że już prawdopodobnie nikt nie dojedzie.
Palimy moto i jazda w kierunku Wojnicza. Wjazd od strony Tarnowa do
Wojnicza jest zamknięty. Trwają prace nad obwodnicą południową. Jedziemy
więc 4-ką i skręcamy do miasta od strony zachodniej, z kierunku
Krakowa. Już widać wieże kościoła. To cel naszej zbiórki. Skręcam w
prawo na przykościelny parking. Jakie jest moje zdziwienie, gdy na
parkingu są już pierwsi motocykliści. Naprawdę miło. Przecież miało to
być tylko spotkanie naszej Grupy. Nikogo oficjalnie nie zapraszaliśmy.
Proboszcz pozwala nam wjechać na dziedziniec kościelny. Wraz z
Motocyklistami z Brzeska oraz grupą forumową Moto Tarnów, ustawiamy się
wzdłuż kościoła. Za nami wjeżdżają inne motory. Przybyli też
motocykliści z Jadownik. To u nich byliśmy w ubiegłą niedzielę na
zakończeniu sezonu.
Idziemy wzdłuż szpaleru ustawionych maszyn,
witając się ze wszystkimi. To dla nas zaszczyt, że tak wielu z nich
przyjechało. Był to jednak przedsmak tego co miało nastąpić. Gdy
nadjechała tarnowska Wataha, nie mogłem oczom uwierzyć! Wjechali całą
kawalkadą! Naprawdę zrobili wrażenie. Jest i Cygi. To na jego ręce
składam podziękowanie dla wszystkich ziomali. Witam też znajomych,
których poznałem na nie jednym zlocie tego sezonu.
Rozpoczyna się msza św. Nasze kaski składamy na stopniach ołtarza. Gdy patrzę kontem oka kościół jest pełny.
Kończy
się uroczystość. Stajemy przy maszynach. Krótka modlitwa i przy wtórze
ryku silników kilka kropel wody święconej pada na nas i na nasze
maszyny.
Powoli plac przykościelny pustoszeje. Znikają ostatnie maszyny. My przejeżdżamy pod nasz lokal na uroczyste zebranie.
Wyruszamy z Żdzar przed 13. Ruszamy całą
kawalkadą. STACH prowadzi całą grupę. Jest z Mokrzysk, więc dobrze zna
miejsce spotkania na wzgórzu Bocheniec. Gdy patrzę w lusterko wsteczne,
widzę sznur motocykli na długości około 500 metrów. Cały przejazd
ułatwia nam ZIBI, który blokuje skrzyżowania. Skręcamy z 4-ki i
zaczynamy ostry podjazd pod górę. Kierowani przez organizatorów
parkujemy obok dziedzińca kościelnego. Już po drodze witam Wacka i
Witka.
Jak dotychczas jesteśmy najliczniejszą grupą przybyłą na
wzgórze. Tuż obok nas lokują się pozostali członkowie z Orła Białego,
Knight Riders.
Idziemy na plac kościelny, gdzie znajduje się cały
catering. Czuć wciąż powiew zimnego powietrza, pomimo iż jest już dobrze
po południu. Dostajemy gorący bigos, który przy tej pogodzie
niesamowicie nas rozgrzewa. Siedząc przy stołach biesiadnych, widzimy
kontem oka, kolejne grupy przybywające na zlot. Jest tarnowska Wataha,
Powiśle z Dąbrowy, jeźdźcy z Niepołomic i liczne grono motocyklistów
niezrzeszonych. Wśród tłumu wypatruje nowo wybranego prezydenta Watahy –
Cygiego. Witamy się z nim serdecznie. Znamy się z niejednego zlotu.
O
godzinie 14 zaczyna się polowa msza święta. Siedzimy na ławce na placu
kościelnym. Słoneczko zaczęło nareszcie solidnie przygrzewać. Jest tak
ciepło, że trzeba z siebie zrzucić część skórzanej odzieży. Msza kończy
się rykiem odpalonych maszyn. To hołd dla tych, którzy w tym roku już
nie powrócą w domowe progi. Na zakończenie uroczystości krople wody
święconej padają na nasze czoła i maszyny. Teraz w drogę wyrusza parada.
Zostajemy na wzgórzu. Tylko STACH z synem Kubą rusza w drogę.
Nagle
wśród kotłującego się tłumu spostrzegam Józka z kumplem. Spotkaliśmy się
nie dawno na zlocie Hordy w Łańcucie. Witam się również z naszą ANIĄ,
która wraz z Madzią przyjechała samochodem.
Siedzimy wspólnie przy
jednym stole biesiadując. Zaczęły się już pierwsze występy. Zespół
„Incepsja” zabawia wszystkich zlotowiczów.
Około 17 pierwsze grupy i
kluby zaczynają zbierać się do drogi powrotnej. Czas i na nas. Żegnamy
się ze znajomymi, dziękując za mile spędzone popołudnie. Zebrawszy więc
Grupę ruszamy w stronę Tarnowa. STACH zostaje, bo jest przecież u
siebie. Po półgodzinnej jeździe rozstajemy się na tarnowskiej obwodnicy.
Jesienna pogoda. Na dworze zimno.
Termometr za oknem wskazuje 6 i pół stopni. Jadę na ten zlot do Mnikowa,
ale bez jakiejś wewnętrznej motywacji. Tankuje na Shellu i mknę w
stronę Krakowa. Jestem w Łukanowicach. Jest jeszcze przed czasem, więc
zatrzymuje się i czekam kto przyjedzie. 7.15. Nikt się nie zjawia. Cóż…
Wsiadam na maszynę i jazda do Brzeska. Tu na szczęście jest już STACH.
Chociaż on nie zawiódł. Będzie przynajmniej z kim zamienić słowo. Witam
się z nim i w drogę, bo czas nas nagli. Po drodze zatrzymujemy się
jeszcze w Bochni i zabieramy RAFAŁA. Byle zdążyć na czas. Szybka
decyzja. Jedziemy autostradą. Unikamy takich dróg, ale tym razem to
konieczność.
Meldujemy się pod Simpli. Dziesięć minut spóźnienia.
VIKO już na nas czeka. Nie widziałem się z nim przeszło dwa tygodnie, a
właściwie od ogniska u Knight Riders. Witamy się z nim, z zazdrością
spoglądając na jego nowego Stratolinera. Dzwoni telefon. To WITEK. W
słuchawce głos: Czekajcie na nas! Dziesięć minut i jesteśmy!
Po
dziesięciu minutach WITEK zjawia się razem z Kubą. Całą Grupą ruszamy
pod halę Wisły. Na placu jesteśmy w czołówce, a to oznacza, że dzisiaj
jeźdźców nie będzie zbyt wielu. Czekamy na godzinę 10. Wtedy ma ruszyć
cała parada motocykli do Mnikowa. Punktualnie o 10 ruszamy w stronę
Kryspinowa. Przejazd jak zawsze super zabezpieczony. To warunek, by
bezpiecznie przejechać przez zatłoczony Kraków. Wszystko OK. Tylko żeby
troszkę szybciej jechali, a tak musimy mieszać biegami. Umilam sobie
czas przejazdu gadając przez intercom z VIKO.
Na wzgórzu pod
klasztorem parkujemy tak, by móc bez problemu wyjechać. Teraz czujemy
także, że się ociepliło. Od razu inaczej patrzy się na świat, gdy na
twarzy czuć rozgrzewające promienie słońca.
Rozpoczęła się oficjalna
część zlotu. Msza, poczęstunek, oraz wizyta u dzieci specjalnej troski w
Ośrodku w Mnikowie. By uniknąć tłoku, ruszamy na poligon. Jest z nami
również Kolega z Krakowa, który po rozmowie z nami, chętnie by w naszej
Grupie pojeździł. Jedziemy razem na Pasternik. Ale tu jeszcze pustki!
Wszystko w powijakach, a my zgłodniali, liczyliśmy na gorący posiłek.
Zabijamy
myśl o głodzie wypróbowując na naszych maszynach środki do mycia i
konserwacji motorów, które jeden ze sprzedawców oferuje nam jako próbki.
VIKO nawet kilka kupuje.
Koniec! Nie! Dłużej nie da się czekać!
Odpalamy moto i nie czekając na kiełbasę z grilla, jedziemy do pierwszej
lepszej knajpki w Kryspinowie. Lądujemy w niewielkiej gospodzie, gdzie
za parę złotych jemy porządny obiad. Popijając gorącą kawę snujemy plany
już na przyszły sezon.
Gdy ruszamy w drogę powrotną jest około 15.
Jeszcze tylko zatrzymujemy się, by RAFAŁ mógł napoić maszynę. Żegnamy
się już z VIKO i jazda na Tarnów. W Wieliczce odjeżdża WITEK z Kubą. W
Bochni RAFAŁ. Ja roztaję się najpóźniej ze STACHEM w Brzesku.
Jesteśmy
umówieni na jutro. Rano wyjazd na akcję krwiodawstwa, a potem zlot w
Jadownikach. Mam nadzieję, że prognozy pogodowe się spełnią i pogoda nas
nie zaskoczy.
Gdy ubieram się do wyjazdu, odzywa się
sygnał nadchodzącego smsa. To wiadomość od STACHA. Jadę! Pierwsza
wiadomość tego dnia, która napawa mnie optymizmem. Mimo, że zapowiadali
ładną pogodnie, jest chłodno i cały czas martwię się o frekwencję.
Gdy
wjeżdżam na Grosar są już: ZIBI, GRUBY, FAJNY, STACH i Kolega z
Rzeszowa. Po chwili w oddali słychać basowy pomruk silnika. Ktoś
nadjeżdża. To FAUST z DOMI. Za chwile jest i Stanley wraz z kolegami z
Knight Riders. Witamy się. Stanley mówi, że Orzełki dojadą do nas w
Machowej. Palimy więc sprzęt, formujemy korowód i ruszamy w drogę.
Gdy
skręcamy na Żdzary Orzełki z Dębicy już czekają. Zabieramy ich i
jedziemy pod ośrodek gminny. Kiedy parkujemy na miejscu na powitanie
wychodzą nam Panie z Koła Kreatywnych Kobiet z Panią Dyrektor i Betti na
czele. Są wśród nas chętni do oddania krwi. ZIBI nawet już ma
podwinięty rękaw. Oby tylko ze strachu nie zrezygnował.
Siadamy przy
suto zastawionych stołach w świetlicy ośrodka. Wyśmienicie smakują
słodkości, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikają ze
stołów. Otwierają się drzwi pomieszczenia poboru krwi, a w nich staje
uśmiechnięty ZIBI. Cały szczęśliwy i zadowolony. Fajnie, że przynajmniej
On jeden, z całej naszej Grupy, w ten skromny sposób mógł się dołożyć
do tego daru serca.
Rozgrzani gorącą kawą i herbatą zbieramy się w
dalszą drogę. Teraz nie straszne nam będą chłody dalszej podróży.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie i ruszamy do Jadownik.
DZIEŃ 1
Oj!
Co to się dzieje! Tylko trójka z Grupy rusza w drogę. A tylu nas miało
być. No, ale po kolei. Sezon 2013 już pomalutku dobiega końca. Sama
pogoda już na to wskazuje. Gdy wyruszamy na trzydniowy wyjazd w
Bieszczady, pogoda jest typowo jesienna. Spotykamy się na Grosarze w
Ładnej. Jest Zibi, Stach i oczywiście ja. To tyle prężnej grupy. Na
szczęście Zibi zabiera z sobą Żonę. Naszego kolejnego sympatyka. Ze
Stachem jest Ania z rodziną i oczywiście maleńka Madzia. No to dobrze,
że dobiliśmy skład na jeden domek.
Ruszamy 4-ką w stronę Cisnej. Jest
słonecznie choć temperatura nas nie rozpieszcza. Ania jedzie z nami w
Suzuki i jako pierwsza, prowadzi ten korowód. Droga upływa spokojnie.
Jest po 13 gdy zatrzymujemy się w Miejscu Piastowym na obiad. Chwilę tu
nam schodzi. Wszak przyjechało małe wesele. Po posiłku zamieniamy
pozycje i ruszamy teraz w drogę jako pierwsi. Musimy jechać szybciej, bo
trzeba wstąpić gdzieś do sklepu by zrobić zakupy. Zatrzymujemy się w
Lesku, w Tesco. Tu robiliśmy sprawunki będąc na zlocie Country.
Stach dzwoni do Ani, gdzie są. Jak się okazało skręcili na Duklę i jadą do Cisnej, dołem, na Komańczę.
Zbieramy
więc zakupy upychając je gdzie się da w sakwach i ruszamy w dalszą
drogę. Jest przed 17, gdy jedziemy już na Cisną. Pogoda się zmieniła.
Jest tak pochmurnie, jakby zaraz miało lunąć, a do tego niesamowicie
zimno. Zatrzymujemy się już w Cisnej pytając o pensjonat „Jeleni Skok”.
Nikt nic nie wie. Na szczęście sami znajdujemy drogę i skręcając z
głównej drogi pod górę po chwili jazdy parkujemy u celu. Witamy się z
Gospodarzem obiektu. Pani Malwiny nie ma, ale dostajemy klucze do domku i
zaczynamy wypakowywanie maneli. Jest i Ania. Choć jechała inną trasą,
nie pobłądziła. Kwatery wspaniałe. Nowe domki murowane, choć obite
drzewem.
Po rozparcelowaniu, czas na biesiadowanie. Pogoda jednak nam
nie sprzyja. Zimno i do tego zaczęło siąpić. Jak dobrze, że jesteśmy
już na miejscu. Moto przykryte. W drodze żeśmy nie zmokli. Dobrze jest!
Gaworzymy o wszystkim, obgadując co się tylko da, by mile spędzić ten
pierwszy wieczór.
Wszyscy już wokół śpią. Za oknami na zewnątrz cisza
i błogi spokój, że aż strach w tą ciemność wychodzić. A tu wiara
motocyklowa bawi się na całego.
DZIEŃ 2
Budzę
się rano wyglądając za okno naszej sypialni. Jest 7 rano, ale za oknem
nie widać słońca. Pochmurnie, ale przynajmniej nie pada. Po śniadaniu
zapada decyzja – jedziemy kolejką bieszczadzką. Jeszcze rano, gdy
pozostali spali, byłem na rekonesansie i zobaczyłem o której są odjazdy.
Jemy w pensjonacie pożywne śniadanie i w drogę do kolejki. Pierwszy
odjazd o 10.15. Jesteśmy na peronie przed czasem. Czekamy na przyjazd,
żartując z oczekującymi na podróż turystami. Wsiadamy do wagoników.
Podróż trwa niecałą godzinę. Wybraliśmy krótszą trasę. Jedziemy do
Przysłupia, oglądając krajobraz bieszczadzki z wagoników kolejki.
Po
godzinie jazdy zatrzymujemy się na stacji końcowej. Idziemy coś zjeść i
napić się czegoś gorącego. Nie powiem żebyśmy nie zmarzli, w tych nie
osłoniętych wagonikach. Chwile spędzamy nad łowiskiem pstrąga,
obserwując turystów łowiących je na grilla. Mamy 40 minut przerwy do
odjazdu.
Nagle spełniają się prognozy pogody. Ciężkie niebo zaczyna
się rozjaśniać, a zza chmur, choć jeszcze nie śmiało, przebija słońce.
Ruszamy w drogę powrotną, wierząc, że druga część zaplanowanego dnia
będzie zrealizowana.
Drogi już obeschły. Szybko się przebieramy i
jazda na motory. Jedziemy na Solinę. Proponowana przeze mnie droga
przełomem Solinki, okazała się strzałem w samą dychę. Asfalcik jak stół.
Tylko podziwiać wspaniałą bieszczadzką przyrodę. Parkujemy na parkingu,
tuż przed zaporą. Ludzi nie ma dużo. No cóż… sezon już chyba
zakończony. Idziemy drogą na samą zaporę w szpalerze wszechobecnych
kramów, w których można kupić przysłowiowe mydło i powidło. Wieje dość
mocno. Zachmurzyło się i zaczął kropić niewielki deszcz. Znowu nam się
udało. Przecież nie jedziemy. Zibi mówi: „…Patrz! Tam gdzie jedziemy nie
pada i świeci słońce”. Jak się okaże, prorocze słowa. Gdy wyjeżdżamy z
Soliny powraca pogoda.
Jedziemy tą samą trasą . Po drodze tank maszyn
i postój w Polańczyku na zakupy. Nie mamy wykupionych obiadów, więc
czas by się zaopatrzyć .
Zakupy zapakowane. Wszystko na grilla kupione. Wracamy na mete.
Szczęśliwie
powracamy. Szybka przebierka i Zibi już pali ogień. Stachu też mu
pomaga. Dziewczyny w kuchni też nie próżnują i już za chwilę są pierwsze
kiełbachy. Wygłodniali, po pełnym dniu wrażeń, jemy, że aż się
wszystkim uszy trzęsą. Smakuje wszystko wszystkim wyśmienicie. Swojska
atmosfera powraca. Siedzimy więc wokół biesiadnego stołu nie zważając na
powracający chłód i zapadające ciemności.
DZIEŃ 3
Niby slogan, ale znowu go trzeba powtórzyć. Wszystko co dobre kiedyś się kończy.
Budzimy
się rano wiedząc, że to już dzień powrotu. Z trwogą patrzę za okno,
martwiąc się jaką tam zauważę pogodę . O dziwo jest lepiej niż wczoraj.
Poranne mgły ustąpiły i widać, że się rozpogadza, mimo iż dopiero 7.
Idziemy
na poranną mszę i kilka minut po 9 jesteśmy w pokojach. Wszyscy zwijają
się jak w ukropie, pakując się do drogi. Stach i ja, płacimy za pobyt
żegnając się z właścicielami. Zdajemy klucze i w drogę. Jedziemy tym
razem drogą, którą jechała Ania; przez Komańczę, Duklę i ponownie
zatrzymujemy się w Miejscu Piastowym na kawę i chwilkę odpoczynku od
jazdy. Nic nie jemy. Wszak dwie godziny wcześniej zaliczyliśmy obfite
śniadanie.
Po niespełna półgodzinnym postoju, ruszamy w dalszą drogę.
Stach jedzie z nami, natomiast żegnamy się tu już z Anią i jej rodziną.
Pojedziemy szybciej.
Droga upływa nam szczęśliwie i zatrzymujemy się
dopiero na Grosarze w Ładnej. Tu szybkie pożegnanie ze Stachem, Zibi i
Jasią i do następnego. To chyba już koniec takich długich wspólnych
wyjazdów. Co my będziemy robić w te długie zimowe wieczory? A już wiem!
Przecież zawsze zostaną nam zdjęcia i wiele wspólnych wspomnień.
Niezbyt optymistyczna pogoda wita mnie
rano. Jest zimno i do tego pochmurno. Pomimo tego, spotykamy się na
stacji paliw MATEO w Skrzyszowie.
Godzina 9.15. Są: Jerry z Justyną i
Gruby. Ruszamy w czwórkę na zakończenie sezonu motocyklowego do Dębowca
k/Jasła. Jedziemy przez Ryglice, Szerzyny i Jasło. W Dębowcu jesteśmy o
godzinie 10.20.
O godzinie 11 rozpoczyna się msza św. Uroku całości
dodaje słońce, które wyłoniło się zza chmur, tak jakby chciało nam
podarować trochę ciepła w zamian za uczestnictwo w ofierze mszy św. Na
zakończenie nabożeństwa ksiądz błogosławi Nas oraz nasze motory.
Następnie wszyscy przejeżdżamy na teren imprezy poza Dębowiec.
Spotykamy
tam wielu znajomych z poprzednich zlotów. Jak zwykle moją rolą jest
odpowiadać na pytania: „A gdzie macie prezesa i resztę grupy?”.
Odpowiadam krótko i służbowo: „W Bieszczadach”.
W drodze powrotnej
zwiedzamy miasto Biecz. Po krótkim obcowaniu z historią i kulturą
ruszamy w drogę powrotną. W domu jestem o godzinie 17.
Jest piękny niedzielny poranek. Wszyscy w
grupie już chyba myślą o zakończeniu sezonu albo są zmęczeni jazdą.
Korzystając z uroków polskiej złotej jesieni, namawiam FAUSTA i DOMI na
krótką wycieczkę po Pogórzu Ciężkowickim. Naszym celem jest miejscowość
Bukowiec. Ta malownicza, położona wśród lasów wioska, słynie z niemniej
uroczych co w Ciężkowicach skałek. Nazywana jest często także drugim
„Skamieniałym miastem” – rezerwat „Diable skały”.
Z DOMI i FAUSTEM spotykam się na stacji Orlen, na ul. Tuchowskiej i ruszamy w drogę.
Byłem tam już kilka krotnie, ale na wszelki wypadek ustawiam nawigację.
Tempem
typowo turystycznym mijamy kolejne zakręty rzeki Białej, która tu wije
się cały czas wzdłuż drogi. Pokonawszy niecałe 70 kilometrów jesteśmy u
celu. Parkujemy maszyny na przykościelnym parkingu i wchodzimy na szlak
wiodący wąwozem. Nad nami wśród konarów lasu ukazują się wspaniałe
ostańce skalne. Jest co podziwiać. Włócząc się szlakiem, opowiadamy
wydarzenia minionego sezonu.
Dochodzimy do miejsca zwanego „Diablą
dziurą”. To druga co do wielkości jaskinia szczelinowa w Karpatach. Aż
dziw, że w takiej bezludnej małej mieścinie, znajduje się taki skarb o
którym wiedzą nieliczni.
Wspominałem, że wielokrotnie już tu bywałem,
ale i tak gubię drogę. Zbaczając ze szlaku opuszczamy kilka skał. Aby
je zobaczyć, zawracamy i wchodzimy ponownie na szlak. Kończąc naszą
wędrówkę, wychodzimy na niewielkie wzgórze, gdzie stoi drewniany
parafialny kościółek. Wchodzimy do jego wnętrza. Chwila zadumy i
modlitwy. Wokół kościoła zabytkowa droga krzyżowa oraz niewielki pomnik
Jana Pawła II.
Stąd roztacza się wspaniała panorama na Pogórze Ciężkowickie aż po Jamną.
Wsiadamy
na maszyny i ruszamy w drogę powrotną. Za Ciężkowicami skręcamy na
Kąśną i przez Jamną wylatujemy tuż przed Zakliczynem. Zatrzymujemy się w
Wojniczu. Tu w naszej restauracji jemy obiad. Chwilę siedzimy gaworząc o
„wszystkim i o niczym”.
Jest późne popołudnie gdy wracamy do
Tarnowa. Niedzielna przejażdżka była takim odmiennym sposobem spędzenia
czasu w gronie motocyklistów.
Zostaliśmy zaproszeni na ognisko
integracyjne zorganizowane przez KNIGHT RIDERS Chapter Tarnów. Spotkanie
to odbyło w dniu 30 sierpnia 2013 roku, na terenie campingu 202 „Pod
Jabłoniami”. Z tego miejsca dziękujemy naszym Przyjaciołom za pomocną
dłoń wyciągniętą w naszą stronę. Zostaliśmy wyróżnieni okolicznościowym
dyplomem oraz medalem z okazji 5-lecia Tarnowskiego Chapteru KNIGHT
RIDERS.
Jest to dla naszej Grupy niebywałe i zaszczytne wyróżnienie.
Była to również wspaniała okazja do wspólnej zabawy i bliższego
zapoznania się członków naszych Grup. Bawiliśmy się świetnie do późnych
godzin wieczornych. Korzystając również z nadarzającej się okazji,
spotkaliśmy się z właścicielem terenu i prowadziliśmy wstępne rozmowy w
kwestii planowanego przyszłorocznego zlotu naszej Grupy na terenie
wspomnianego campingu. W pracach nad tym zlotem i przygotowaniem całości
ma nam pomóc właśnie KNIGHT RIDERS. Szczególne podziękowania składamy
Dyrektorowi Chapteru – Stanleyowi, za pomoc okazaną nam w tym względzie.
Dzień I
Żegnani
przez ZIBIEGO wyjeżdżamy o 9 rano z Tarnowa, spod Taurusa, na
największy zlot motocyklowy na Słowacji. Wyruszamy w czterech: Ja, VIKO,
STACH oraz STĘPIEŃ. Krajowa „czwórka”, jak przystało na
międzynarodówkę, jak zwykle zatłoczona. No cóż… Przecież rozpoczął się
długi weekend, a pogoda również dopisała.
Jedziemy przez Jasło,
Krosno i w Miejscu Piastowym, odbijamy na przejście graniczne ze
Słowacją. Zatrzymujemy się tuż przed granicą na stacji benzynowej w
Barwinku. Tankujemy moto pod korek. Paliwo na Słowacji niestety drogie. W
koło aż roi się od motocyklistów. Spotykamy Andrzeja. Księcia znamy z
niejednego zlotu. Wymiata z kumplami na Węgry.
Czekamy na Kolegów z
Wehikułu. W między czasie rzucamy co nieco na ruszt. Około 14 pojawia
się Wehikuł. Przyznam, że jest ich trochę – jakieś 30 moto. Powitanie i
czekamy, by razem ruszyć w drogę na Zemplińską Sirave.
Jest około 18,
gdy przejechawszy 130 kilometrów wjeżdżamy na camping w Zemplińskiej
Siravie. Rozbijamy się wraz z kolegami z Wehikułu na ich starym miejscu –
między sosnami, kilka metrów od brzegu zalewu. Miejscówa jest świetna.
Idziemy coś zjeść w pobliskich knajpkach. Gdy zapada noc, czujemy powiew
chłodu z nad wody. No nareszcie odpoczynek od skwaru dnia. Spędzamy
czas na rozmowach z kumplami, popijając zimny browar.
Dzień II
Budzą
nas pierwsze promienie słońca. Już rano można zauważyć ciągle
zwiększającą się liczbę zlotowiczów. Po toalecie i śniadaniu, ruszamy na
bramę wjazdową kupić wejściówki. VIKO, STACH i STĘPIEŃ pojechali
maszynami, ja idę pieszo. Gdy docieram na miejsce, widzę kolejkę
oczekujących. Moi są gdzieś w jej połowie. W połowie około
trzydziestometrowego wężyka! Czeka nas co najmniej 20 minut czekania. W
końcu koszulki zlotowe lądują w naszych rękach.
Idziemy zobaczyć, w
promieniach słońca, miejsce zlotu. Scena jest usytuowana jakiś 300
metrów od naszego miejsca biwakowania. To trochę dużo, zwłaszcza, że tę
odległość będziemy pokonywać kilkakrotnie. Ogrom tego miejsca robi
wrażenie. Ilość miejsc z nalewakami piwa, stanowisk gastronomicznych…
Scena wielka i w dodatku z ogromnym telebimem jest nie do opisania.
Jednomyślnie stwierdzamy – na takim zlocie jeszcześmy nie byli! STACH
tradycyjnie jako pierwszy korzysta z dobrodziejstw żywnościowych. Przy
tym skwarze, zimne piwko, smakuje wyśmienicie.
Pierwsze koncerty już
się zakończyły, gdy wracamy na pole namiotowe. Naszym oczom ukazuje się
niesamowity widok. Na długości 2 kilometrów, brzeg jeziora zasłany jest
różnokolorowymi namiotami. Ludź na ludziu.
Wieczorem kolejne
koncerty. Bawiących się jest tak dużo, że stoimy kilkanaście metrów od
sceny. Staramy się podejść bliżej. Zabawa na całego. Tylko dobrze by
było, żebyśmy jeszcze rozumieli co śpiewają.
Kładziemy się spać
późnym wieczorem, ale przy tej wrzawie dochodzącej z pobliskiej sceny,
na której odbywają się koncerty zespołów, trudno jest zmrużyć oko.
Dzień III
Budzimy
się. Cisza... Wszyscy chyba zmęczeni wieczornymi zabawami. Tylko
Perełka pokrzykuje i nawołuje do pobudki. Czas rzeczywiście wyjść z
namiotu, bo jeszcze chwila i nie będzie tak wesoło ze względu na słońce.
Dzień
rozpoczynamy tradycyjne od toalety i śniadania. W planach mamy zamiar
odwiedzić pobliskie leśne jeziorko, nazywane podobnie jak u nas, Morskim
Okiem. W południe przebieramy się i ruszamy w drogę. Jedziemy wokół
jeziora Sirava i po 45 kilometrach wjeżdżamy na leśny parking.
Zostawiamy maszyny i pieszo, około 1 kilometra, idziemy asfaltową drogą
do niewielkiego jeziorka ukrytego między lasem.
Nad jeziorkiem odpoczynek, sesja zdjęciowa dla potomnych i… ruszamy w drogę powrotną.
Po powrocie na miejsce zlotu do łask ponownie wraca chłodny browar.
Zapadający
zmrok przypomniał nam, że czas na koncerty. Gdy dotarliśmy pod scenę,
widzimy bawiących się już znajomych z Wehikułu. Kładziemy się spać około
23, ale ze snu wyrywają nas wystrzały ogni sztucznych, a niebo
rozświetlają kolejne błyski fajerwerków. Przy takiej kawalkadzie na
pewno nie uśniemy. Zmęczenie jednak wygrywa i zasypiamy jak susły.
Dzień IV
Przez
sen czuję, że świeża opalenizna daje o sobie znać. Budzi nas kolejny
pogodny świt. To ostatni dzień zlotu. Poranna kawa stawia nas na nogi.
Czas na pakowanie. Zwijamy manele. Pragniemy zabrać się z pierwszą grupą
Wehikułu. Udaje się nam ta trudna sztuka i o 9 jesteśmy gotowi już do
drogi powrotnej.
Wracamy całą czwórką (w drugim dniu zlotu dołączył
do nas WITEK). Granicę Polską przekraczamy około godziny 13. Gdzieś w
okolicach Dukli tankujemy, a na obiad zatrzymujemy się przed Krosnem.
Chwila odpoczynku i ruszamy dalej.
Ruch jest wzmożony. Nic dziwnego.
Wszyscy wracają z długiego weekendu. Już na „czwórce” stajemy na
orzeźwiającą kawę i chód płynący z barowej klimy. STACH i STĘPIEŃ
ruszają w drogę szybciej. My, z lekkim opóźnieniem za nimi, mijając
powstający korek.
Tradycyjny sygnał na obwodnicy Tarnowa dla VIKO i
WITKA, którzy mkną dalej na Kraków. Ja zmęczony po kilkunastu minutach
jestem już przed domem. To już koniec najdłuższego wypadu tego sezonu.
24 sierpnia. Tuchów. Godzina 8, minut
30. Czekamy z JERRYM na GREGORA. Będzie czy nie będzie? Nareszcie jest.
Po krótkim omówieniu trasy ruszamy. Jedziemy przez Zborowice, Gorlice,
Magurę Małastowską. Naszym celem – Regietów. Pogoda wspaniała, cały czas
świeci słońce. Będzie tak aż do wieczora.
Po drodze dołącza do nas
coraz więcej motocyklistów. Przed Magurą Małastowską doganiamy dużą
grupę Ślązaków. Wjeżdżamy na serpentyny. Droga wijąca się niczym nitka
spaghetti warta jest grzechu. Zatrzymujemy się na górze i zwiedzamy
cmentarz z pierwszej wojny światowej.
W Regietowie jesteśmy przed
godziną 11. Całe szczęście zdążyliśmy na paradę do Bardejowa. Jedzie nas
około 150 motocyklistów. W drodze powrotnej nasza grupa zwiedza
dodatkowo Bardejowskie Kupele. Największą atrakcją dnia było spotkanie
Bogusława Lindy w Zdyni. Linda podczas konnej przejażdżki zatrzymał się
na skraju drogi i pozdrawiał powracających motocyklistów ze Słowacji.
Zlot trzeba zaliczyć do udanych. Spotkaliśmy wielu naszych znajomych z poprzednich zlotów. Atmosfera wspaniała.
Wracając zatrzymujemy się w Ciężkowicach. Żegnamy się z kolegami z różnych grup i klubów. Humory nam dopisują.
Droga powrotna, niczym nie zakłócona, mija szybko. W domu jestem o godzinie 19.
GROSAR – stacja paliw. Ładna 30 sierpnia
2013 roku. GRUBY wraz ze mną, a to już przecież grupa. Dojeżdża kolega
wraz z dziewczyną z Tarnowa. Ruszamy o godzinie 9. Celem zlot w Rudawie
Rymanowskiej.
Trasę traktujemy typowo turystycznie, bez pośpiechu.
Zwiedzamy Iwonicz Zdrój, Rymanów Zdrój… Wiadomo słynne polskie
uzdrowiska. Delektujemy się wodami mineralnymi, które mi smakują. GRUBY
twierdzi, że piwo jednak lepsze. Chłopaki kupują pamiątki i dalej
ruszamy w drogę. Na miejscu jesteśmy około godziny 13. W drodze na teren
zlotu błądzimy, dokładając parę kilometrów, przez źle oznakowany
dojazd.
Będąc już na miejscu dostajemy olśnienia. Jest jak w
Bonanzie. Preria… góry… przez teren zlotu, w kanionie wśród skał, płynie
rzeka Wisłok. Do najbliższej miejscowości około 5 kilometrów. Zlot
zorganizowany super. Całości uroku dodaje przyroda i miejsce. W między
czasie dyskutuję z gospodarzami, zapraszam ich na nasz zlot w przyszłym
roku. Otrzymuję wizytówkę klubu. Po obiedzie dalej zwiedzamy teren, a
także idziemy do kanionu. Czeka nas tam mała niespodzianka. Okazuje się,
że właśnie tutaj, w tym miejscu, był Jan Paweł II, jeszcze przed swoją
nominacją na Papieża, o czym świadczy tablica upamiętniająca to
wydarzenie. Pełni niezapomnianych wrażeń wracamy do Tarnowa.
Po
drodze odwiedzamy jeszcze sanktuarium w Miejscu Piastowym, a także
zatrzymujemy się na deser lodowy w Kołaczycach. W Brzostku dopada nas
niestety deszcz. Pada dosyć dobrze. Po krótkim postoju ruszamy w dalszą
drogę. W Tarnowie jesteśmy o godzinie 18.
Dzień I
Na spotkaniu w Leżajsku, zaproszeni zostaliśmy przez Łańcucką Hordę na ich zlot.
Jest
sierpniowe popołudnie, gdy z naszego miejsca zbiórek w Ładnej ruszamy
na zlot do Łańcuta. Pogoda w porządku. Najważniejsze że nie pada.
Tradycyjnie mkniemy „czwórką”. Prowadzi VIKO. Jest nas jeszcze kilku,
między innymi: STACH, GRUBY, STĘPIEŃ i ANIA. FAJNY reprezentuje Grupę w
Jaśle na pogrzebie Szpiega, który tragicznie zginął w Stanach w wypadku.
Około
19 jesteśmy już przed bramami zlotowymi. Zsiadamy z maszyn i kupujemy
wejściówki. Serdecznie witani jesteśmy przez kolegów z Hordy. Szukam
Prezesa klubu. Bezskutecznie. Ustawiamy maszyny w parku maszyn,
wcześniej rozbijając się na polu namiotowym tuż pod lasem. Przed nami
widok na scenę. Teren zlotu kapitalny. Ogrom terenu pozwala na spore
możliwości organizacyjne. Zwiedzamy teren zlotu. Spotykamy znajomych z
różnych Klubów motocyklowych. Nagle spotykam Nikla i proszę go o chwilę
rozmowy. Rozmawiamy na temat organizacji zlotów. Mówi, że dużą wiedzę w
tych sprawach posiada Generał i poleca mi z nim pogadać. Nasza rozmowa
trwa krótko, gdyż obowiązki organizatora zlotu są najważniejsze. Może
uda się jeszcze zamienić później kilka słów. Jak się jednak okaże,
zabawa podczas koncertu zespołu Monstrum, trochę browaru i ze spotkania
będą nici. Jest już ciemna noc, gdy idziemy spać.
Dzień II
Wstajemy
wcześnie. Rześkie powietrze szybko stawia na nogi. Poranna toaleta w
ośrodku sportu, tuż przy miejskim basenie i jesteśmy gotowi do
działania. STACH dzisiaj zwija majdan i wyjeżdża po paradzie. Po
porannym żurku i kawie, idziemy szybko przykryć maszyny. Zapowiada się
na deszcz, a kurz na nich po opadach może się przeistoczyć w błoto.
Stoimy obok parku maszyn, gdy już zbiera się parada. My zostajemy, ale STACH oraz STĘPIEŃ i ANIA, ruszają z innymi w drogę.
Gdy
wracamy na teren zlotu spotykamy Stanleya i Rysia z Knight Riders
Chapter Tarnów. Spóźnieni z drogi dojeżdżają Henryk i Franco. Po
powrocie z parady, zabawa dopiero się rozpoczyna. Do naszej wiary
dołącza ZIBI. Obowiązki w pracy nie pozwoliły by bawił się z nami już
wczoraj. Frekwencja na Hordzie dopisała. Pole namiotowe dobite, a pod
parasolami wszystko zapełnione. Spotykamy Kumpli z Wehikułu. Korzystając
ze sposobności, VIKO ujeżdża swojego przyszłego Stratolinera.
Jestem
zmęczony. Wcześnie kładę się do snu. Nasza wiara bawi się do końca. Idą
na koncert wieczoru, zwłaszcza że spotkali Bartka, który był z nami na
Srebrnej. Jest flaszeczka, jest muzyka, jest zabawa. Przez sen słyszę
muzykę i koncerty zespołów.
Dzień III
Niedzielny
poranek powitał nas mżawką. ZIBI tradycyjnie rusza z grillem. Kawa już
się parzy. Zanim kiełbacha zacznie skwierczeć na ruszcie, zaczynamy
powoli składać klamoty. Gdy namioty zrolowane, idziemy po motory. Jasna
cholera! Pięknie skurzone. Nie obejdzie się bez szmatki. Czasami hobby,
też wymaga poświęceń! Czyści na twarzy po porannej toalecie, z czystymi
maszynami, jesteśmy gotowi na powrót na pole namiotowe. Pakujemy
wszystko i ruszamy w drogę. Stajemy jeszcze na bramie i żegnamy się z
kolegami z Hordy.
Gdzieś po drodze tankujemy. Orzeźwiająca kawa i…
jazda. Zatrzymujemy się dopiero na stacji Grosar w Ładnej. Podziękowanie
za fajną, wspólną zabawę i… do następnego.
Dzień I
Dręczy mnie pytanie – ilu nas pojedzie? Przecież to czas urlopów.
Z
Tarnowa wyruszam w piątkowe popołudnie. Jest około 15.30, gdy spod
„Macro” w Brzesku zabieram STACHA i ruszamy na zlot do Inwałdu za
Wadowicami. To już kolejna edycja zlotu organizowanego przez RIDERS OF
FLAMES, strażacki Klub motocyklowy. W Brzesku chwila rozmowy z ANIĄ,
która, choć samochodem , przyjechała nas pożegnać.
Gdy wjeżdżamy na
bramy zlotowe, jest już po 19. Kupujemy wjazdówki oraz blachy i jazda
żwirową drogą pod górę na pole namiotowe. Żar leje się z nieba. Czujemy
się jak w piecu. Na niebie ani chmurki. Zimny browar i staramy się
rozbić namioty. Co chwila przerwa, bo pot leje się z nas ciurkiem.
Wreszcie robota skończona. Schodzimy w dół by coś zjeść i wypić coś
zimnego.
Siedzimy na dole do 21 – nareszcie co nieco się ochłodziło.
Spotykamy Grześka –byłego prezesa strażaków i kilku znajomych, których
poznaliśmy na zlotach. Udajemy się na bramę . Czeka nas tutaj zaległa
niespodzianka na powitanie.
Ciężko było wjechać na górę, ale wejść
jeszcze trudniej. Gdy docieramy na pole namiotowe, ZIBI kończy już
rozbijać namiot. Obiecał że dojedzie – i oto jest. Witamy się i z
powrotem na dół, ale zimny browar wart był zachodu.
Siedzimy przy ognisku. Wspólne śpiewy, zabawa i jest dobrze po 4, gdy zapada cisza. Czas na sen.
Dzień II
Sen…sen…
Jaki sen! Jest kilka minut po 7, gdy zlotowisko budzi się do życia.
Poranna toaleta, śniadanie i znowu szukanie cienia. Obawiamy się, że żar
z nieba będzie się lał jeszcze większy niż wczoraj. Dzień ujawnia, że
na zlot pod osłoną nocy, nie przybyło wielu motocyklistów. Naliczyłem
około 40 namiotów. Wprawdzie dziś sobota, ale już można ocenić że zlot
nie będzie rekordowy.
STACH zwija namiot, by po paradzie wrócić do domu. Ja i ZIBI zostajemy.
Chodzimy po terenie zlotu oglądając maszyny. Gdy wraca parada pojawia się FAJNY z GREGOREM.
Żar
taki, że tylko zimne picie schodzi. Mieliśmy iść zwiedzić park
miniatur, ale zmęczenie już po kilku krokach nas zniechęciło do tego
zamiaru.
Tymczasem rozpoczęły się konkursy. Było ich mnóstwo. Od
najgłośniejszej maszyny przez palenie gumy, po najwolniejszą jazdę. Co
chwila jakiś zwycięzca wychodził spod sceny z beczką zimnego browaru.
Znużeni
skwarem dnia, wraz z ZIBIM już o 23 kładziemy się spać. FAJNY i GREGOR
wrócili do domu, ale zabawa w około trwa na dobre, a nam wydaje się że
śpimy.
Dzień III
Budzę
się, gdy w namiocie robi się ciepło. Wychodzę. W tym samym momencie z
namiotu wychodzi i ZIBI. Na zegarze dopiero 7 rano. Toaleta, poranna
kawa z naszego kokera i konserwa na śniadanie. Niestety ZIBI rozpalił
grilla, ale ktoś zarąbał nam kiełbasę. Mogliśmy się tylko obejść
smakiem.
Gdy się spakowaliśmy, było już kilka minut po 8. Szybka
decyzja. Uciekamy przed upałem i jedziemy wcześniej. Zatrzymujemy się w
Wadowicach. Msza w parafialnym kościele, a potem kremówki papieskie, a
zamiast kawy zimny Sprite i Fanta i… ruszamy w drogę.
Po drodze jeszcze tankowanie i rozstaje się z ZIBIM na obwodnicy Tarnowa. W samo południe jestem już w domu.
Nasza grupa MGM Unlimited Riders, oprócz zorganizowanych imprez, tzw. zlotów, preferuje także wyjazdy turystyczne.
Taki
właśnie wyjazd odbył się 04.08.2013 r. Pogoda wymarzona. O godzinie 9
spotykamy się na Orlenie w Łukanowicach. GRUBY i ja, FAJNY. Dojeżdża
prezes GAWRON. Pierwsza wiadomość – ZIBIEGO nie będzie – mówi GAWRON.
Powód. Awaria motoru (pech). Odpowiadam – ZIBI nie odpuści. Naprawi,
dojedzie. Ruszamy w drogę.
W Dębnie dołącza SZCZEPAN ze Swoim
plecaczkiem – ANIĄ. W Brzesku STACHU, w Bochni zaś VIKO. Grupa jest już w
komplecie. Ruszamy. VIKO na czele. Trasa wiedzie przez Bochnię,
Wiśnicz, Żegocinę, Ochotnicę. Na dłuższy postój zatrzymujemy się w
Gorcach, w bardzo widokowym miejscu. Na horyzoncie mamy Tatry w całej
swej okazałości, łącznie z Babią Górą. Następnie ruszamy w dalszą drogę,
w Pieniny. Zatrzymujemy się po południowej stronie jeziora. Czas na
krótką sesję zdjęciową. Krajobraz cudowny z widokiem na zamek w
Czorsztynie oraz pasmo Gorców. Zjeżdżamy w dół, na zaporę w Niedzicy. Na
obiad wstępujemy do Campingu pod Sosną, gdzie oprócz posiłku i
odpoczynku dyskutujemy też o planach na przyszłość.
Po krótkiej
sjeście kierunek na Sromowce. Być w Pieninach, a nie odwiedzić
Sromowców, nie zrobić zdjęć na tle Trzech Koron to byłby grzech. A wiele
atrakcji dopiero przed Nami. Jedziemy do Szczawnicy, gdzie parkujemy
motungi. Spacer po mieście, a tu nagle naszym oczom ukazuje się ZIBI.
Sprawdziły się moje przewidywania. ZIBI dojechał autem. Za chwilę
kolejna niespodzianka. Spotykamy naszych kolegów grupowych: KUDŁATEGO
wraz z żoną, CZORNĄ. Spędzają tu weekend. Pogoda cały czas dopisuje.
Szykujemy
się w drogę powrotną, która przebiega pomyślnie, poza korkiem
parokilometrowym w Jurkowie. W Tarnowie jesteśmy o godzinie 19. Wyjazd
był wspaniałą sprawą. Więcej takich wyjazdów integracyjnych.
Gdy wjeżdżamy razem z DOMI i FAUSTEM na
Shella, okazuje się, że pozostali czekają już na nas. Brakuje tylko
WOJTASA i KORI, którzy jeszcze są w drodze. Witamy się ze wszystkimi. Po
paru minutach dojeżdżają spóźnialscy. Jesteśmy w komplecie. Ruszamy
więc, by o 15.50 zajechać na stację BP w Dąbrowie Tarnowskiej. Koledzy z
„Powiśla” już są na miejscu. Kilku poznaje, gdyż spotkaliśmy się
wcześniej na zlocie w Kamionce. Ich prezydenta, Wieśka, jeszcze nie ma.
Czekamy. Dzwoni do mnie VIKO. Wyjeżdża właśnie na wczasy z Rodziną.
Pozdrawia wszystkich, życząc dobrej zabawy na zlocie.
Gdy pojawia się
Wiesiek, odpalamy motocykle i ruszamy. Jest nas ładna grupa – będzie z
30 maszyn. Po około 20 kilometrach jesteśmy już nad ośrodkiem Narożniki.
Za wstęp i tu bardzo miłe zaskoczenie, płacimy po piątaku.
Po
zaparkowaniu maszyn udajemy się nad zalew. Tu trwają już konkursy dla
zlotowiczów. Witamy się z kumplami z Watahy i Białego Orła. Nagle
owacje. Okazuje się, że Wiesiek z „Powiśla” wygrał zawody w rzucie
beczką piwa.
Postanawiamy także wziąć udział w jednym z konkursów.
FAUST, ZIBI i ja startujemy w konkurencji pchania motocykla z wózkiem na
odległość 100 metrów po piaszczystej plaży. Dobra… Gotowi…! Start!
Głowa w dół i pcham z całych sił. Jest ciężko. ZIBI krzyczy – Nie
przestawać! Pchać! Nareszcie meta. Podnoszę głowę i… Jesteśmy pierwsi.
Wygraliśmy! W nagrodę w naszych dłoniach ląduje czteropak zimnego piwa.
Spędzamy
czas na rozmowach o sprawach Grupy i motocyklach. Nareszcie mam okazję
porozmawiać z Wieśkiem, prezydentem „Powiśla”, o dalszych naszych losach
i wzajemnej współpracy. W szczególności poruszam z nim sprawę
przystąpienia MGM Unlimited Riders do Stowarzyszenia Polskiego Ruchu
Motocyklowego. Jest to więc kolejny ze zlotów poświęcony głównie sprawą
grupy. No cóż… Na zabawę przyjdzie jeszcze czas.
Żegnam się z
Wieśkiem. Grupa „Powiśle” wraca do Dąbrowy. My zostajemy na zlocie
jeszcze do godziny 19 i także udajemy się w drogę powrotną. Zaraz za
Dąbrową Tarnowską odbija STACH kierując się na Wojnicz i Brzesko. My
rozstajemy się na tarnowskiej obwodnicy. Tradycyjnie lewa w górę na
pożegnanie i… do następnego spotkania.
DZIEŃ 1
Działo się, oj działo! Chyba był to najlepszy wyjazd sezonu. Przynajmniej jak dotychczas.
Niebo
ponownie nie zna litości, gdy ruszamy z Tarnowa w stronę Bieszczad na
piknik Country do Leska. Jest parę minut po 15-tej, gdy mijamy
największe korki na popularnej czwórce i kierujemy się na Jasło, Krosno i
Sanok. Po drodze mijamy kolejne Grupy motocyklistów udające się w
kierunku Bieszczad. Po trzech godzinach jazdy jesteśmy już w Lesku.
Zatrzymujemy się pod Tesco i kupujemy kiełbasę na grilla. Ruszamy spod
hipermarketu i po niespełna trzystu metrach skręcamy w lewo, tuż przed
mostem na Sanie, by zatrzymać się przed bramą wjazdową na teren zlotu.
Kupujemy wejściówki i wjeżdżamy, szukając miejsca na rozbicie namiotu.
ZIBI decyduje. Rozbijamy się nad brzegiem rzeki, pod rozłożystym
modrzewiem.
Do pierwszych koncertów jest jeszcze sporo czasu, więc
postanawiamy zrobić szybki rekonesans okolicy. Podczas wspólnego zwiadu
spotykamy kumpli z Watahy i Białego Orła. Nagle z tłumu wyłania się
potężna postać. Wprawdzie wspominał coś tam, kiedyś, że będzie na tym
zlocie, ale... I oto jest! Wojtek! 160 kilo żywej wagi. Kumpel, którego
spotkaliśmy na zlocie w Dęblinie. Witamy się z nim serdecznie i jego
Żoną. Wojtek przyjechał z całą grupą znajomych z Lubelszczyzny. Siadamy
i… dłuższą chwilę biesiadujemy z nimi. Udział w koncertach pierwszego
dnia zlotu, kończymy już dobrze po północy.
DZIEŃ 2
Drugi
dzień. Całe szczęście nie pada, a nawet, po porannej toalecie, zaczyna
się przejaśniać i słońce próbuje się przebić przez spowite chmurami
niebo. ZIBI rozpala grilla i przygotowuje śniadanie z wykorzystaniem
wczoraj zakupionej kiełbasy. Teraz możemy także zobaczyć ile dodatkowych
namiotów zostało rozbitych pod osłoną nocy. Kawior, który razem z nami
był także na Srebrnej Górze, mówi że na zlot dojedzie jeszcze Łysy,
Łukasz i Paweł.
Nim koncerty rozpoczną się na dobre wyruszamy do
Tesco, by zakupić prowiant i coś do picia. Słońce już na dobre
zadomowiło się na nieboskłonie. Po powrocie z zakupów oglądamy maszyny,
które przybyły na zlot, przy okazji ciągle spotykając znajome twarze.
Jest
już ciemno, gdy lokujemy się w amfiteatrze. Znakomici wykonawcy i
zespoły grające muzykę country umilają nam czas. Nogi same rwą się do
tańca. Jest koło północy, gdy kładziemy się w namiotach do snu. Jednak
zasnąć ciężko. Ziemia drży od odgłosów dobiegającej muzyki. Znużenie i
zmęczenie jednak w końcu przeważa i powieki opadają na oczy, zaś
Morfeusz wita nas w swoich objęciach.
DZIEŃ 3
Budzimy
się prawie w tym samym czasie. Gdy wychylam głowę z namiotu moim oczom
ukazuje się gęsta mgła, unosząca się nad Sanem. Ooo! STACH i ZIBI
wracają już nawet z porannej toalety. Chłopaki zaczynają przygotowywanie
do śniadania, gdy ja i VIKO, wykorzystujemy ten czas na poranne
odświeżenie. Tylko szybko by zdążyć na kawę i ostatki grillowanej
kiełbasy. Po śniadaniu robi się coraz cieplej.
Zwijamy manele i około
11 ruszamy w drogę powrotną. Tankujemy maszyny w Krośnie, by już nie
zatrzymywać się po drodze. Po 14-tej jesteśmy na „Grosarze” w Ładnej.
Żegnamy się tu i ruszamy w drogę. Na najbliższym skrzyżowaniu odjeżdża
ZIBI, na następnym ja na Tarnów. STACH, VIKO i Rafał mknął dalej czwórką
na Brzesko i Kraków.
Nie długo po rozstaniu z kumplami jestem już w domu, ale już myślę, gdzie pojedziemy następnym razem…
Naciskam przycisk startera. Silnik
zaskakuje basowo gulgocząc. Wrzucam pierwszy bieg. Kładąc stopy na
srebrne podnóżki z wygrawerowanym symbolem gwiazdy ruszam w drogę. Mży.
Parkuję na „Taurusie” czekając na pozostałych. Zjawia się FAJNY z
kolegą. Jest też i ZIBI. Za chwilę dojeżdża Brzesko. Melduje się STACH
oraz Rafał z kumplem. Pada. Ciągle pada. Czas spędzamy na rozmowie pod
dachem motelu. Ok. 10.15, ruszamy.
Do Kamionki, nad zalew, docieramy w
godzinach popołudniowych. Kupujemy wejściówki, gdy podchodzi do mnie
„Sergio” z Orła Białego. To z nim mailowałem przed wyjazdem prosząc o
spotkanie. Parkujemy nasze maszyny. Rozglądam się poszukując kolegów z
„Powiśla” – naszej grupy wprowadzającej. Niestety. Jak się później okaże
przyjedzie tylko kilku członków. Nie będzie wśród nich Wieśka. A
szkoda. Miałem z nim do obgadania kilka ważnych spraw.
Witam się z
„Sergio” i proszę o chwilę rozmowy. Po paru słowach miłe zaskoczenie. Na
zlocie są przedstawiciele władz PRM - „Rumcajs” i „Zwierzak”. Gdy nasi
koledzy z Grupy piją kawę, ja korzystając ze sposobności prowadzę
rozmowy z „Rumcajsem” i „Zwierzakiem” w sprawie akcesu przystąpienia
naszej Grupy do Polskiego Ruchu Motocyklowego. Jestem mile zaskoczony
efektem i postępem rozmów.
Jesteśmy na zlocie jeszcze około 2 godzin.
Oglądamy motocykle, które co dopiero wróciły z parady. Około 15
opuszczamy Kamionkę i jedziemy na zlot do Jurkowa. Jestem tam umówiony z
przedstawicielem Stowarzyszenia Motocyklowego The Brothers Crew –
Wackiem. Jest kilka minut po 16, gdy wjeżdżamy nad zalew „Chorwacja”. No
pięknie. Padła mi komórka. Jak teraz nawiąże kontakt z przedstawicielem
„Braci”. Numeru telefonu do niego nie pamiętam. Podchodzę do gościa
obok sceny i pytam o Wacka. Zdziwko – to on. Ale fart. Witam się i
dziękuję za zaproszenie na zlot, prosząc o rozmowę. Wacek w tej chwili
jest zajęty. Wiadomo. Obowiązki organizatora. Umawiamy się na rozmowę
później. Korzystam w międzyczasie z usług cateringu, zaspokajając swój
żołądek. Oglądam cały ośrodek, zalew i okolice. Świetne miejsce do
organizacji imprez. Spotkanie z przedstawicielami Bractwa to zapoznanie
się i omówienie wielu spraw nurtujących cały ruch motocyklowy na naszym
terenie.
Obydwa te zloty poświęcone były głównie sprawą Grupowym.
Nadarzyła się ku temu okazja. Tak więc zlot to nie tylko zabawa, ale i
obowiązki do spełnienia.
Jest przed 19-tą, gdy żegnamy się i
wyruszamy w drogę do domów. Jeszcze w Jurkowie opuszcza nas STACH i
Rafał jadąc na Brzesko. Ja, FAJNY i ZIBI ruszamy na Tarnów. Rozstaje się
z nimi na obwodnicy miasta.
Już za tydzień jedziemy do Leska, na piknik country. Znów się spotkamy. Tym razem na wspólną zabawę.
DZIEŃ 1
Srebrna Góra. Już od dawna przygotowywaliśmy się do wyjazdu na ten zlot.
Wyjeżdżam
z Tarnowa o 8.30. Po drodze zabieram z Łukanowic zapoznanego na jednym z
for motocyklowych Bartka z Pilzna. Słońce mocno grzeje, pomimo jeszcze
wczesnej pory dnia. Jedziemy do Krakowa, by zebrać resztę Grupy. Okazuje
się, że dołączy do nas jedynie VIKO.
Wiem, że pewne sprawy
zatrzymały FAUSTA i dojedzie na zlot dopiero wieczorem. Kawior, Paweł i
Maciek dołączą do nas także już na Srebrnej Górze. Przepiękna pogoda.
Grzeje aż miło lecz podczas jazdy na motocyklu skwar nam nie doskwiera.
Połykamy kolejne kilometry. Po drodze tankowania i odpoczynek. Na
miejscu zlotu meldujemy się około 16-tej. Kupujemy wejściówki i jedziemy
na pole namiotowe. Już widać jak wielu riderów przybyło na zlot. Chwilę
szukamy miejsca na lokum. Na nasze stare miejsce nie ma szans. Już
zajęte. Ooo! Jest wolne! Wbijamy. Rozbijamy namioty. Browar dla ochłody
wypijam duszkiem. Żar leje się z nieba. Rozbijam namiot także dla
FAUSTA. VIKO zajmuje miejsce dla Kawiora i reszty chłopaków.
Po
rozbiciu namiotów nareszcie idziemy coś zjeść. Po drodze widzimy około
30-to metrową kolejkę czekających na punkcie wjazdowym. Przechodzimy
twierdzę i wchodzimy na teren zlotu. Spotykamy Kudłatego, Marcina,
organizatora zlotu. Witamy się i dziękujemy za pozwolenie wjazdu Grupy
na zlot. Dowiadujemy się, że już jest około 1000 maszyn, a to dopiero
pierwszy dzień zlotu. Co tu się będzie działo następnego dnia…?
VIKO
odbiera telefon. Dzwoni Kawior. Złapali gumę. Naprawa zajmie im kilka
godzin, gdyż czekają na razie na lawetę. Do mnie dzwoni FAUST. Wyjechał z
Dominiką dopiero po 18-tej. Czekamy na ich przyjazd. Około 22 FAUST
dzwoni ponownie, że ma jeszcze do nas około 50 kilometrów. Jest już po
północy, gdy zaczynam się martwić, że jeszcze go nie ma. Kilka minut po
wpół do pierwszej telefon. – Stoimy przy bramie wjazdowej. Idziemy do
niego. – Co się stało? Dlaczego tak późno? Padają kolejne pytania.
Okazuje się, że zaraz po telefonie do mnie, dostał zwarcie instalacji
elektrycznej i ostatnie kilometry pokonał z pomocą spotkanych
motocyklistów z Wrocławia korzystając wcześniej jedynie ze świateł
kierunków. Całe szczęście, że jest. Po takim pełnym wrażeń dniu śpimy
jak susły.
DZIEŃ 2
Budzą
nas krople deszczu bijącego o tropik namiotu. Pięknie! Leje. Mijają
kolejne, sekundy, minuty. Deszcz powoli ustaje i zza chmur przebija
nieśmiało słońce. Jak się później okazało był to jedyny opad tego dnia.
Poranna toaleta, śniadanie i rozpoczynamy drugi dzień zlotu. Pierwsze koncerty planowane są na godzinę 16-tą.
Zapada
szybka decyzja. Jedziemy pozwiedzać okolicę. Niestety. Zamknięto
tymczasowo bramy zlotowe. Powodem było pojawienie się bojówki jednego z
klubów MC. Tu natychmiastowa interwencja organizatorów i Policji, która
zażegnała zagrożenie. Opowiada nam o tym Paweł, znajomy Kawiora, który
właśnie do nas dołączył. Na polach namiotowych jest już tylu uczestników
zlotu, że nie ma gdzie szpilki wcisnąć.
Pora na browar. W
międzyczasie spacer i zwiedzanie Srebrno Górskiej twierdzy. Impreza
powoli się rozkręca. Pierwsze koncerty pobudzają atmosferę zabawy.
Poznajemy
grupę MotoFrankenstein z Ząbkowic Śląskich. Spoko chłopaki. Krótka
pogawędka i otrzymujemy z ust ich Prezesa zaproszenie na przyszłoroczny
zlot. Będzie go trzeba ująć w naszym programie spotkań.
Parę minut
przed północą koncert zespołu XIII w Samo Południe, a po nim festiwal
sztucznych ogni potęgujących tajemniczość fortów twierdzy w Srebrnej
Górze.
DZIEŃ 3
Ponownie
budzi nas deszcz. Tym razem pada intensywnie. Czas już na pobudkę.
Około 10-tej wszyscy są już na nogach. Toaleta i śniadanie.
Dobra
wiadomość jest taka, że przestaje padać. Zła…? Jak się okaże, wyjedziemy
ze zlotu jako ostatni. Jest 16, gdy dopiero wyruszamy w drogę.
W
okolicach Otmuchowa dopada nas potężna ulewa. Zakładamy deszczówki, ale
na jazdę nie ma szans. Ruszamy, gdy tylko trochę zelżyło, ale
pożegnaliśmy deszczowe chmury dopiero w okolicach Nysy, gdzie tankujemy
nasze maszyny.
Pod Gliwicami stajemy na obiad, choć już jest dobrze
po 19-tej. Po posiłku całą szóstką ruszamy dalej kierując się do miasta
Kraka. Paweł opuścił nas trochę wcześniej odbijając na Wrocław. Po
wcześniejszych opadach deszczu, teraz pogoda nam dopisuje.
Zapada już zmrok, gdy wpadamy do Krakowa. Pożegnanie z Kumplami i kierunek Tarnów.
Po
drodze deszcz jeszcze daje się nam we znaki. Tym razem pada już tylko
przelotnie. Jest koło północy, gdy roztajemy się z Bartkiem w Tarnowie,
który kilkadziesiąt kilometrów do Pilzna pokona już sam. Parę minut po
północy Dominika, FAUST i ja jesteśmy w domu. Zmęczeni ale zadowoleni.
Ach ta niezorganizowana pogoda. Słońce -
deszcz, słońce - burza. I tak w koło Macieju. My też bijemy się z
myślami: jechać, czy nie jechać? W piątek, parę minut przed północą
zapada ostateczna decyzja. Jedziemy. W końcu przecież nie jesteśmy z
cukru.
Ja, VIKO i ZIBI wyruszamy na zlot do Dęblina, a właściwie do
historycznego Sieciechowa nad jeziorem Czaple, gdyż w tym roku na
dęblińskim lotnisku prowadzone są prace remontowe. Jeszcze w nocy pakuję
się i przygotowuję wszystkie potrzebne rzeczy . VIKO i ZIBI też pewnie
zarwą nockę.
Rano ZIBI i ja ruszamy w drogę. Jedziemy do Nowego
Brzeska. Tam czeka na nas VIKO. Krótkie powitanie i… rura. Od samego
rana słońce, swoją obecnością, umila nam pokonywanie kolejnych
kilometrów. Kierujemy się na Sandomierz, Ostrów Świętokrzyski, Zwoleń.
Po drodze jeszcze tankowanie gdzieś na 79-tce.
Dojeżdżamy do Ostrowa
Świętokrzyskiego, gdy nagle zaczyna rzęsiście lać. VIKO prowadzi. On ma
zawsze nosa i refleks. Szybka decyzja i już stoimy pod dachem jakieś
hali. W koło ciemno. Leje, że hej! A my… suchusieńcy!
Typowa burza
szybko przechodzi. Chyba przez to oberwanie chmury nie zdążymy na
paradę. Droga wszak mokra, ale my ruszamy. Staramy się nadrobić stracony
czas.
Chwila nieuwagi z mojej strony i wpadam motocyklem w głęboką
dziurę, której nie zauważyłem w pierwszej chwili, gdyż woda skutecznie
zniwelował jej rozmiary. Pięknie. Jeszcze coś zaczęło chrobotać. Różne
myśli zaczynają mi krążyć w głowie: łożysko, tarcza, klocek hamulcowy.
Staję na poboczu. Dojeżdżają ZIBI i VIKO. Wspólnie oceniamy skalę
zniszczeń. Całe szczęście okazuje się, że to nic poważnego. Po prostu
osłona pasa pod wpływem uderzenia delikatnie się skrzywiła. Kamień spadł
mi z serca. Dzięki pomocy VIKO i ZIBIEGO udaje mi się naprawić usterkę.
Ruszamy,
choć szanse zdążenia na paradę stopniały prawie do zera. Gdy wjeżdżamy
do Sieciechowa, parada akurat wraca z Dęblina. Trzeba powiedzieć, że
trochę ich jest.
Przy bramie wjazdowej na zlot spotykamy Anię. To
właśnie z nią załatwiałem kwestię wjazdu naszej Grupy na zlot. Poznaje
nas. Powitanie i wjeżdżamy, by zaparkować maszyny. Jak się później
okazało, pole namiotowe było trochę dalej, więc jeszcze raz musieliśmy
zmieniać miejsce naszego postoju.
Rozbijamy namioty. Tuż obok nas
lokuje się Trolo. Po blachach widać, że kolo jeździ sporo. Kilka słów i
już, można by rzec, starzy dobrzy kumple.
Kupujemy blachy i
rozpoczynamy kolejny udział w zlocie. Jak zawsze przednia zabawa, dużo
poznanych nowych twarzy. Typowa przyjacielska, prawie rodzinna
atmosfera, a do tego wymarzona pogoda. Jest już dobrze po północy, kiedy
żegnamy kumpli z Delty i udajemy się na zasłużony odpoczynek.
Rano
pobudka, toaleta, pakowanie maneli i w drogę. Przed nami prawie trzysta
kilosów. Jeszcze przed odjazdem ZIBI dowiaduje się, że zmarł mu Tata.
Piotra
żegnamy w Słupi. Do Krakowa ma jeszcze sto kilometrów, ale tę trasę
pokona już sam. Ja i ZIBI odbijamy na Tarnów. Około 13 rozstajemy się na
dojazdówce do autostrady. Widziałem, że ZIBI bardzo przeżywa to, co się
wydarzyło. W takich sytuacjach żadne słowa, nie są w stanie zaspokoić
smutku, po stracie bliskiej osoby. W każdym razie ZIBI trzymaj się!
Jesteśmy z Tobą!
Jestem na Grosarze. Dochodzi dziesiąta.
Chwytam za telefon. VIKO i WITEK są już w drodze. Jestem pełen obaw ilu z
nas skorzysta z zaproszenia Leżajskiego Klubu Motocyklowego WEHIKUŁ.
Oby nie była nas tylko trójka. Nagle ktoś podjeżdża na Hondzie. Nie znam
gościa. Pytają o „Wujka”. Po wymianie paru słów okazuje się, że to
znajomi FAJNEGO. Za chwilę pojawia się i sam Stasiu. Dojeżdżają WIKO i
WITEK.
Chwila na powitanie, poznanie i powoli ruszamy na Rzeszów. Po
drodze zatrzymujemy się na kiełbasę i kawę w przydrożnym barze. Pogoda
dopisała. Jest słonecznie.
W Leżajsku jesteśmy przed czasem. Robimy
POM (Powolny Objazd Miasta) i w ten sposób lądujemy na leżajskim rynku.
Tu krótki postój – kilka wspólnych fotek.
O 14-tej podjeżdżamy pod
siedzibę klubu. Kumple z Wehikułu przyjmują nas jak zawsze bardzo
serdecznie. Witam się z Prezesem. Znamy się z kolegami z Leżajska od
dawna. Nie jeden zlot już razem zaliczyliśmy; to motocyklowe stare wygi.
Cygan parkuje nam maszyny w garażu i mamy także już lokum na noc.
Gdy
podjeżdżamy pod siedzibę klubu impreza się rozkręca. Jest piwko, napój
na 15-lecie klubu Wehikuł, smaży się kiełbasa. Impreza, że hej! Tak
można bawić się tylko u prawdziwych przyjaciół.
Podziwiamy siedzibę klubu. Widać ile pracy i zaangażowania Członkowie klubu włożyli, by mieć swoje miejsce spotkań.
Jest już dobrze po drugiej w nocy, gdy kładziemy się do snu.
Rano
budzi nas Cygan wraz z Cyganką ze śniadaniem. Gorąca herbata, kiełbaska
i… zimny browar – to co nas stawia na nogi. Choć… nie wszystkich.
Około
14-tej dziękujemy za miłe przyjęcie, pakujemy klamoty i ruszamy w drogę
licząc na podobnie udaną rewizytę w najbliższym czasie.
Rozstaję się w Tarnowie z VIKO i WITKIEM. W domu jestem około 16.
Od rana pada. Już wcześniej
zdecydowaliśmy, że nie pojawimy się na zlocie tarnowskiej Watahy. Dla
pewności jeszcze raz sprawdzam prognozę pogody i o dziwo ma przestać
padać około godziny 14. Podejmuję ostateczną decyzję… jadę.
Dzwoni do
mnie ZIBI. On także się pojawi. Jakie jest moje zdziwienie, gdy tuż
przed wyjazdem pojawia się u mnie Szczepan. Wyruszamy razem i już kilka
minut po 14 jesteśmy na miejscu. Płacimy za wjazd, gdy w bramie
wjazdowej pojawia się STACH ze znajomym z Brzeska. Jest już także i
ZIBI. Chwila na szybkie powitanie i czas się zbierać by wziąć udział w
paradzie.
Wyruszamy wszyscy ulicami Tarnowa i docieramy pod Mc
Donald’s. Tu członkowie Watahy, tradycyjnie już, zapalają symboliczne
znicze, by uczcić pamięć po tragicznie zmarłym koledze z Grupy –
Zygzaku. Następnie całą grupą wyruszamy pod pomnik Władysława Łokietka
na ulicy Wałowej. Robimy pamiątkowe zdjęcia.
Nagle w tłumie ktoś
chwyta mnie za ramię. Odwracam się… Krzysiek Górowski! Lata już minęły,
kiedy to razem stacjonowaliśmy w jednej jednostce. Wiedziałem, że
jeździ. Ba!, kilka razy nawet pisaliśmy do siebie, a tu takie
niespodziewane i nieplanowane spotkanie. Zanim ruszy parada szybka
wymiana numerów. Nagle dzwoni telefon… FAUST się jednak zdecydował –
zaraz do nas dołączy. Pojawia się także Fajny.
Parada wraca na
miejsce zlotu, które w tym roku jest na Stadionie Błękitnych. Parkujemy
maszyny i idziemy zakupić blachy oraz coś zjeść. Darmowa kiełbasa
dopiero około 22 przy ognisku.
Spotykamy starych znajomych z Białego
Orła, Watahy. Są też niedawno poznani kumple z JGM, chłopaki z Powiśla.
Przybyła też na zlot spora grupa motocyklistów z klubu z Myszkowa.
Tradycyjnie idziemy oglądać przybyłe na zlot maszyny. Jest kilka
interesujących okazów.
Ponownie telefon. Tym razem dzwoni SZCZEPAN.
Jest w drodze z Jasła i zaraz powinien się pojawić. Słowa dotrzymał i on
także do nas dołączył.
Obserwujemy konkursy sprawnościowe jakie
przygotowała dla przybyłych zlotowiczów Wataha. Jest tego sporo:
najgłośniejszy motor na zlocie, najstarsza maszyna która przybyła na
zlot, toczenie beczki motorem i wiele innych.
Czas szybko mija. Około
21 rozjeżdżamy się. Sygnał na drodze, na pożegnanie lewa w górę i…
kolejne nasze spotkanie dobiegło końca, ale w głowie zrodziły się
następne plany wspólnych wyjazdów.
DZIEŃ 1
Zwalniam
się z pracy i o godzinie 14.30 spotykamy się ze STACHEM i VIKO w
„Taurusie” w Ładnej. To nasz pierwszy tegoroczny trzydniowy wyjazd na
zlot. Naszym celem – Janów Lubelski.
Nad zalewem ZOOM – Natury
meldujemy się kilka minut po 18-tej. Dwie przyszłe noce spędzimy w
domkach nad zalewem. Po zakwaterowaniu ruszamy zwiedzać okolice zalewu.
Pogoda jest przepiękna. Z daleka do naszych uszu docierają już dźwięki
muzyki, zwiastujące początek zlotowych koncertów. Wracamy więc z
powrotem, by rzucić coś na ruszt oraz wypić jakiegoś browarka. Imprezy
trwają do późnych godzin nocnych.
DZIEŃ 2
Jeszcze
wszyscy spali, gdy korzystając z przepięknej pogody ruszyłem na obchód
zalewu. Podczas porannego spaceru spotykam wędkarzy, którzy całą noc
spędzili na moczeniu kija. Wracam do domku. Już wszyscy kompani na
nogach, gotowi pójść na śniadanie.
Drugi dzień imprezy przenosi się z
wyspy nad zalew. Tam też właśnie jest zbiórka wszystkich, którzy będą
brać udział w paradzie i dalszych uroczystościach zlotowych. Po
przybyciu na miejsce, przy naszej Grupie pojawia się regionalna
telewizja. Udzielamy wywiadów. Zostajemy wytypowani do poprowadzenia
parady. Wyruszamy na przedzie kawalkady motorów i po dojechaniu do
miasta, parkujemy przed ołtarzem parafialnego kościoła, jako
przedstawiciele wszystkich motocyklistów. Pozostali zlotowicze
zatrzymali się na miejskim rynku.
Po uroczystej mszy dołączamy do
reszty na rynku. Tu ma miejsce oficjalne poświęcenie naszych maszyn.
Następnie wszyscy ruszamy ulicami Janowa na wzgórze upamiętniające
największą bitwę partyzancką Lubelszczyzny. Składamy wieńce i wyruszamy w
drogę powrotną nad zalew. My jedziemy trochę dalej, by zaparkować na
wyspie, gdzie mieszkamy.
Kilka minut później, przechodząc wzdłuż zalewu, jesteśmy już na miejscu zlotu.
Spotykamy
znajomych z Leżajskiego Klubu Motocyklowego WEHIKUŁ. Cygan, Cyganka,
Wader i Bocian, również cieszą się ze wspólnego spotkania. Wspólne
piwko, posiłek i oglądanie maszyn. W dobrym towarzystwie czas zawsze
szybko mija – nadchodzi chwila rozstania. Umawiamy się na ponowne
spotkanie w Tarnowie, na zlocie Watahy.
My zostajemy jeszcze na zlocie. Wieczorem przewidziano koncerty muzyki rockowej oraz liczne konkursy i zawody. Może coś wygram…
DZIEŃ 3
Nie
czekamy na uroczyste śniadanie dla zlotowców. Jak większość, z ponad
850-ciu przybyłych, zdajemy klucze od domków i ruszamy w drogę powrotną
do Tarnowa. Prognoza pogody się ponownie nie sprawdza; jest ciepło,
słonecznie i nic nie zwiastuje, zapowiadanych opadów. Przed Rzeszowem
zatrzymujemy się na śniadanie. Jest ok. 11, gdy czujemy nadciągający
chłód.
Ubieramy kurtki i… w drogę. Gdzieś przed Sędziszowem dopadają
nas deszczowe chmury. Postój. Ubieramy deszczówki i… jedziemy dalej.
Rozstajemy się w Ładnej. Przed STACHEM i VIKO jeszcze dobre 80 kilometrów. Ja już jestem w domu.
Budzą mnie nieśmiałe promienie słońca
próbujące się przebić przez okienne żaluzje. Ach ta sprawdzalność
prognozy pogody naszych ukochanych meteorologów, którzy zapowiadali dziś
opady. Cóż poradzić. Szybki telefon do ZIBIEGO i jesteśmy umówieni na
Grosarze w Ładnej. Dziś jedziemy na zlot do Dębicy.
Po drodze dołącza
do nas Szwagier i Wojtek ze swoją dziewczyną. Po niespełna półgodzinnej
jeździe jesteśmy już w Latoszynie, na przykościelnym parkingu. Przy
wjeździe witamy znajomych z Unii Polskich Motocyklistów Świata ORZEŁ
BIAŁY. Stajemy prawie przed ołtarzem na dziedzińcu. Na razie mało
motocyklistów, ale wraz z upływającym czasem nadjeżdżają kolejne Grupy i
uczestnicy zlotu. Jest Dynowskie Bractwo Motocyklowe, Tarnowska
Konfederacja Motocyklistów WATAHA, Grupa Motocyklowa Powiśle z Dąbrowy
Tarnowskiej, KNIGHT RIDERS z Tarnowa. Robi się coraz cieplej. Ruszamy,
tradycyjnie, zobaczyć ciekawe maszyny, które przybyły na zlot.
O
11.30 rozpoczyna się uroczysta Msza święta w intencji motocyklistów, po
zakończeniu której, wszyscy Przedstawiciele Grup przybyłych na zlot,
otrzymują od przedstawicieli terenowych ORŁA BIAŁEGO symboliczne
upominki.
Obawiając się pogorszenia pogody rezygnujemy z parady i
wraz z FAJNYM i resztą ruszamy w drogę powrotną do Tarnowa. Po drodze
odbijamy na Ryglice i wstępujemy jeszcze do Wieśka, na popołudniową
kawę. Chwila krótkiej rozmowy i… rozjeżdżamy się do domów.
Siódma rano. Razem z FAUSTEM ruszamy na
wiosenny zlot do Mnikowa, koło Krakowa. Miał do nas dołączyć FAJNY, ale
ku naszemu zaskoczeniu nie było go (cztery godziny później dołączył do
nas już w Mnikowie). W Brzesku czekamy więc na STACHA. Jest! I to jest z
ANIĄ. Krótka chwila rozmowy i ruszamy w dalszą drogę. Po dziewiątej
jesteśmy w Krakowie pod Simpli. VIKO już na nas czeka. Tradycyjne
powitanie, oglądnięcie co nowego przy sprzęcie i jedziemy na zbiórkę pod
halę Wisły. Czeka tam na nas już spore grono uczestników zlotu.
Około
godziny dziesiątej rusza parada do Mnikowa. Przejazd jak zawsze dobrze
zabezpieczony, ze strony Policji i członków Grupy Południe. O 10.30
jesteśmy już w Mnikowie. Czekając na mszę poznajemy nowych ludzi w tym
chłopaków z Oświęcimia, którzy proszą o poprowadzenie na Pasternik,
miejsca dalszych imprez zlotowych. VIKO, jako mieszkaniec Krakowa,
doprowadzi nas bez większych problemów na miejsce.
Po mszy ruszamy
grupą na Pasternik. Po przybyciu na miejsce i zaparkowaniu maszyn
idziemy coś rzucić na ruszt – dają się nam we znaki nasze puste żołądki.
Po wspólnym posiłku czas na mały rekonesans okolicy i poszukania
jakichś unikalnych motorów, które przybyły na zlot. Jednak pomimo
różnorodności marek nie ma tym razem jakiegoś szczególnego okazu, który
by przykuł naszą uwagę.
Około godziny 17 opuszczamy teren zlotu.
Żegnamy VIKO, który zostaje w Krakowie i wspólnie podążamy na wschód, w
kierunku Tarnowa. Po drodze gubimy gdzieś FAJNEGO, który na całe
szczęście szczęśliwie dociera do domu. Ze STACHEM rozstajemy się w
Brzesku. W Dębnie na Melsztyn skręca, spotkany także na zlocie SZCZEPAN.
My z FAUSTEM wracamy do Tarnowa. Jeszcze w Wojniczu zatrzymujemy się w
restauracji Essencia, na przepyszną pizzę. Kilka minut po 19 jesteśmy
już w domu.
DZIEŃ 1
Z
Tarnowa wyjeżdżam wraz z KUDŁATYM i CZORNĄ i po półgodzinnej jeździe
docieramy do Brzeska. Chwilę czekamy na STACHA i ruszamy w stronę
Myślenic. W Myślenicach jesteśmy kilka minut po 11-tej, gdzie czeka już
na nas VIKO.
Ruszamy Zakopianką w stronę Rabki i tam odbijamy na
Hyżne i Czarny Dunajec. Po drodze zatrzymujemy się na półgodzinny postój
w przydrożnej karczmie oraz posiłek. Pomimo tego, iż niektórzy widzą
się pierwszy raz, szybko znajdujemy wspólny język i nasze więzy
przyjaźni coraz bardziej się zacieśniają.
Odpalamy maszyny i ruszamy w
dalszą drogę. Po pokonaniu kilkudziesięciu kilometrów na horyzoncie
ukazują się nam Tatry. W Zakopanem tankujemy motory i około godziny 15
dojeżdżamy do Murzasichla. VIKO tym razem pełni funkcję boy’a hotelowego
i rozdziela nam pokoje. Po zakwaterowaniu, by skrócić czas do przyjazdu
pozostałych Członków Grupy, zamawiamy po browarze i gawędzimy
podziwiając wspaniały krajobraz gór. Mają jeszcze do nas dołączyć WITEK z
KUBĄ oraz ZIBI z Synem. Chłodząc się zimnym „Wojakiem” pomagam
zamontować maszt z chorągiewką grupową u STACHA i VIKO.
Około 17 są
nasi pozostali kumple. Teraz czas na spóźniony obiad u „Zbójnika”. Po
posiłku omawiamy najważniejsze sprawy Grupowe. Po obowiązkach… czas na
zabawę. KUBA wpada na pomysł rozpalenia wspólnego ogniska, zwłaszcza, że
gdy my zajmowaliśmy się sprawami Grupy, on już prawie wszystko
przygotował. Jeszcze tylko szybki wypad do pobliskiego sklepu po
kiełbasę i… coś jeszcze i… już się świetnie bawimy, przy płonącym
ognisku, a nasza zabawa trwa do późnej nocy.
DZIEŃ 2
Pobudka,
śniadanie i około godziny 10-tej jesteśmy gotowi do drogi. Drugi dzień
pobytu w Tatrach, zaczyna się pochmurnie i do tego zaczyna padać
delikatny deszcz. Widać, że nasz pobyt nie za bardzo spodobał się
Śpiącemu Rycerzowi, zaklętemu w skale i chce się nas pozbyć. Jednak
deszcz nam nie straszny. Zdajemy klucze od pokoi, żegnamy się z
właścicielami i ruszamy w drogę, ukradkiem spoglądając jeszcze, na
zostający za plecami Giewont i zaklętą postać zbrojnego rycerza.
Koło
Nowego Targu czas na tankowanie i gorącą kawę. Jedzie się nam wybornie
więc… w Rabce skręcamy na Limanową, ciągle uciekając przed goniącym nas
deszczem. Widać, że nie chce nam odpuścić, ale to my jesteśmy od niego
szybsi. Za Limanową odbijamy na Laskową, Łososinę, Jurków i kierujemy
się na Brzesko. W Brzesku krótki postój na parkingu, gdzie czekamy także
na Żonę i znajomych WITKA.
Na zlot w Jadownikach wpadamy chyba w
ostatnim momencie, gdyż przyjeżdżamy wtedy, gdy rusza już parada.
Dołączamy do przybyłych i jedziemy po okolicznych wioskach. Jak zwykle
przy drodze pełno pozdrawiających nas okolicznych mieszkańców.
Parada
kończy się na placu przy kościelnym. Spotykamy tam SZCZEPANA (tego
samego, którego spotkaliśmy w Mnikowie). Dowiadujemy się, że już jest po
planowanym zabiegu i powoli wraca do zdrowia. Wszystkiego dobrego
SZCZEPAN. Wracaj szybko do zdrowia i czekamy… kiedy do nas dołączysz.
Na
zlot przybyła także ANIA – członkini naszej Grupy. Częstuje nas
ciastem, a my rzucamy się na nie, jak wygłodniałe wilki. Jest
przepyszne.
Powoli zlot, a właściwe to jego część artystyczna,
rozkręca się na dobre. Ruszamy oglądać przybyłe na zlot motocykle. Może
uda się nam upolować jakiś ciekawy okaz. Miło spędzając czas robimy
wspólne zdjęcia. Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Żegnamy się,
dziękując za wspólnie spędzony czas.
Gdzie i kiedy ruszymy…? Tego na razie nie wiemy, ale już niebawem zapewne znowu się spotkamy.
Wyjeżdżam z Tarnowa sam. Nawet FAUST się
ze mną nie zabrał ze względów technicznych. Wszyscy zaspani jak
tegoroczna wiosna i bali się prawdopodobnie zimy i niepewnej pogody. Z
Brzeska też nikt się nie zabiera. Po godzinnej jeździe docieram do
Krakowa. Dołącza do mnie Piotr vel VIKO oraz WITEK. Jest także z nami
KUBA – najmłodszy motocyklista, choć nie posiada jeszcze papierów na
jazdę.
Czas na krótkie powitanie, kilka chwil rozmowy i ruszamy na
Częstochowę. Już po opuszczeniu Krakowa spotykamy na naszej drodze na
Jasną Górę małe grupki motocyklistów. Im bliżej naszego celu podróży tym
na poboczach da się zauważyć coraz liczniejsze grupy. Przed Częstochową
krótki postój na stacji Orlenu. Szybka kawa dla pobudzenia organizmu i
ogrzania zmarzniętych dłoni i… w drogę.
VIKO, prowadzi nas bocznymi
uliczkami Częstochowy tak, że parkujemy tuż przed wałami klasztoru na
Jasnej Górze. Jesteśmy przed czasem.
Po przybyciu na miejsce mamy
czas na dłuższą rozmowę, zrobienie kilku wspólnych zdjęć. O godzinie
dwunastej rozpoczyna się msza wraz z poświęceniem motocykli. Po
skończonych uroczystościach VIKO kupuje odznaki zlotowe i ruszamy w
drogę powrotną. Grające kiszki powodują jednak, że zatrzymujemy się
jeszcze w przydrożnej gospodzie, gdzie zaspokoiwszy głód nie omieszkamy
także nakarmić naszych maszyn, tankując na pobliskiej stacji benzynowej.
W
Skale zbaczamy na pośmiganie po winklach między skałkami. Zatrzymujemy
się w przydrożnej kafejce na kawę, podyskutowanie o przyszłych planach
zlotowych i ruszamy dalej kierując się już na Kraków.
W Krakowie żegnamy się z VIKO, z WITKIEM rozstaje się w Niepołomicach i sam wracam do Tarnowa.