Przygotowania do tego wydarzenia trwały
kilka dobrych miesięcy. Nie skłamię jeśli powiem, że od końca ubiegłego
roku. Duże przedsięwzięcie logistyczne dla wszystkich naszych Członków,
Kandydatów, Sympatyków oraz Juniorów, bo i oni włączyli się w pomoc w
jego przygotowanie.
Na wiosnę, kiedy znaliśmy już konkretny termin
Jarmarku Kasztelanii Wojnickiej, ruszyły przygotowania prawne odnośnie
Wojnickich Spotkań Motocyklowych 2014. W pierwszym kwartale otrzymaliśmy
już stosowne pisma z pozwoleniami co do organizacji zlotu. Wtedy także
ruszyliśmy ostro z przygotowaniami: terenu, organizacji, cateringu. To
wielkie dla nas przedsięwzięcie podjęliśmy pomimo wielu obaw jak to
wszystko nam wyjdzie. Wszak był to pierwszy tak duży zakres czynności,
których się podjęliśmy. Jak z tego zadania się wywiązaliśmy – nie nam to
oceniać. Dzięki organizacji tego pierwszego zlotu zdobyliśmy jakże
cenne doświadczenie, które mamy taką nadzieję, zaowocuje w przyszłości,
zaś wszystkie napotkane trudności tylko zjednoczyły naszą społeczność.
DZIEŃ I
Od
wczesnych godzin porannych, w dniu rozpoczęcia zlotu, zjawiliśmy się na
miejscu imprezy. Czas nas naglił. Rozkładanie stołów, przygotowanie
cateringu: grill, namioty, napoje; instalacja grzewcza, ogrodzenie
stref. Na umówioną godzinę wszystko gotowe do przyjęcia pierwszych
gości. W końcu chwila wytchnienia dla nas. Czas na pierwszą kawę, a
niektórzy z nas, dopiero spożywają pierwszy posiłek. Czekamy z
niecierpliwością, pewni obaw, ilu gości się pojawi i co najważniejsze,
czy pogoda dopisze.
Od godziny 17 rozpoczął się typowy kołowrotek
zlotowy. Witamy przybyłych gości: tych znajomych i tych nieznajomych.
Kluby, Grupy motocyklowe: zrzeszone, forumowe, a także wolnych jeźdźców,
niezrzeszonych w żadnych Klubach ani Grupach. Zawieranie nowych i
utrwalanie starych znajomości kończymy wspólnym biesiadowaniem przy
ognisku. Jest dobrze po czwartej, za kilkanaście minut wschód słońca,
gdy kładziemy się do snu. Wcale nie zasypiamy twardo, gdyż świadomość
tego, iż za dwie godziny będziemy na nogach, nie pozwala na głęboki sen.
DZIEŃ II
O
szóstej jesteśmy z powrotem na nogach. Kawa, coś na ząb i do roboty.
Szybko ogarniamy teren zlotu. Rozpalamy ogień pod grillem. Przyjmujemy
pierwszych dzisiejszych gości. Czas się strasznie wlecze w oczekiwaniu
na główną atrakcję dnia – paradę. Planowo o godz. 13.30 wyjeżdżamy na
trasę. Pogoda dopisuje i przebiega ona bezpiecznie i bez żadnych
incydentów. Na prośbę Pana Burmistrza, robimy dodatkowy objazd
wojnickiego rynku.
Wjeżdżamy na teren zlotu. Wiara się rozsiada do
biesiady, a my serdecznie witamy Wehikuł – nasz zaprzyjaźniony Klub z
Leżajska. To ziomale, których znamy i jeździmy od czasów, gdy zaczęliśmy
się pasjonować motocyklami.
Popołudnie mija nam na wspólnej zabawie i konkursach zlotowych z nagrodami.
Gdy
zapada wieczór idziemy na plac za parkiem miejskim, gdzie odbywają się
wszystkie uroczystości Jarmarku. Tu też zabawa trwa na dobre. Bawimy się
wspaniale z mieszkańcami Wojnicza przy muzyce zespołu Brathanki.
Po
powrocie na teren zlotu biesiadujemy wspólnie przy ognisku z wszystkimi,
którzy zostali. Byliśmy zaszczyceni, gdy naszą wiarę odwiedził sam Pan
Burmistrz Wojnicza.
W doborowym towarzystwie i przy wspólnej zabawie,
czas szybko mija. Jednak zmęczenie i trudy dnia, a także zarwana noc
szybko dają o sobie znać. Nawet nie wiem kiedy moje powieki opadają i
zapadam w błogi sen.
DZIEŃ III
Niedzielny świt budzi nas lekkim deszczem, jednak jest ciepło. Tradycyjna pierwsza kawa, toaleta, posiłek i ruszamy do swych obowiązków. Z minuty na minutę plac zlotowy pustoszeje. Przed dziesiątą żegnamy Wehikuł, który wraca w swoje strony. Pomału szykujemy się do uporządkowania terenu.
Dziewczyny sprzątają pomieszczenia zlotowe, my z kolei ruszamy do demontażu namiotów i składamy stoły. Jest godzina 11.30, gdy po zlocie nie ma już śladu. Teren uporządkowany i wszystko zostawione na tip-top. Teraz czas dla nas na chwilę odpoczynku i jakieś porządne od dwóch dni śniadanie. Jak miło, gdy zapach świeżej jajecznicy i gorącej pizzy ścieli się wkoło. Siedzimy wspominając dwa ostatnie dni; to co zagrało i to co nie wypaliło.
W końcu jednak nastał ten moment. Żegnamy się i rozjeżdżamy, ale już jesteśmy umówieni co do następnego spotkania. Szerokości!
I… doczekaliśmy się. Wreszcie piękny,
wiosenny poranek. Prognozy meteorologów nie przewidują żadnych opadów, a
temperatura… 16 stopni!
Wjeżdżam na Orlen w Łukanowicach. Jestem
przed czasem. Czekając na resztę, czuję powiew chłodnego powietrza na
swojej twarzy. Cóż… to dopiero pierwsze dni wiosny.
Nagle słyszę w
oddali odgłos głośnego wydechu. To SŁAWKO. Po chwili już jest na
parkingu. Witamy się. Jest jeszcze sporo czasu do przyjazdu pozostałych,
więc mamy czas, by pogadać.
Jest tuż przed 10-tą, gdy pojawiają się pozostali. Witamy się serdecznie. Jest: JASIA i ZIBI, FAJNY oraz KOS. Czas w drogę.
Zatrzymujemy
się w Brzesku, gdzie ma do nas dołączyć STACH. Nie ma go, niestety,
więc ruszamy w dalszą drogę. Już na krajowej „czwórce” odbieram telefon.
STACH dołączy do nas w Wiśniczu.
Gdy dojeżdżamy do Bochni, VIKO już
na nas czeka. Jest także i ARTI. Powitaniom i rozmowom o sprzęcie wydaję
się, że nie będzie końca. A czas nas nagli. Musimy ruszać w drogę. Już w
siódemkę ruszamy na Nowy Wiśnicz.
Prowadzeni przez FAJNEGO,
dojeżdżamy pod samą bramę wejściową, na dziedziniec zamkowy. Grzeje już
ładnie, więc pora zrzucić trochę odzieży. Nie decydujemy się na wejście
do środka, na zwiedzanie. Wszyscy jednak słuchają z zapartym tchem
relacji FAJNEGO o zamku, jego historii i wystawach, które można w nim
zobaczyć. Obchodzimy zamczysko i przy okazji pstrykamy kilka fotek z
jego murami w tle. Jest przed południem, gdy ruszamy w dalszą drogę.
Przed nami Lipnica Murowana. Ta sama, która słynie z przepięknych
wielkanocnych palm.
Stajemy całą Grupą na lipnickim rynku. Słoneczko
świeci tak, że robimy się leniwi. Pora na pierwsze tego roku lody.
Rozłożeni na pobliskich ławkach, już po chwili, wszyscy rozkoszują się
wybornym deserem.
Zbieramy się jednak i ruszamy dalej, by po
niespełna 5-ciu kilometrach zatrzymać się ponownie w pobliżu rezerwatu
skalnego „Kamienie Brodzińskiego”. Zostawiamy moto na parkingu obok
zajazdu i ruszamy w pobliski las, w poszukiwaniu skał. Po podejściu na
niewielkie wzgórze, na jego szczycie, ukazują się nam skały narzutowe
rezerwatu. Pora na kilka fotek. Gdy wracamy pod zajazd, czas najwyższy
na popołudniową kawę. Siedząc w zajeździe rozkoszujemy się ciepłą kawą,
prowadząc grupowe dysputy.
Po krótkim odpoczynku, żegnamy STACHA,
którego wzywają obowiązki. My ruszamy do niewielkiej miejscowości
pogórza – Laskowej. Tutaj znajdujemy niewielką, lecz bardzo stylową
restaurację. Spędzamy w niej prawie godzinę, wykorzystując ten czas na
posiłek i krótką chwilę odpoczynku. To również dobra okazja, by
zaplanować najbliższe wspólne wyjazdy.
Jest po czwartej, gdy zbieramy
się w drogę powrotną. Wracamy tą samą trasą – na Bochnie. Przed samym
wjazdem do miejscowości zatrzymujemy się, by pożegnać odjeżdżających na
Kraków. Pozostali kierują się na Tarnów.
Tradycyjny już sygnał na rozjazd i… do następnego razu.
Szkoda
tylko, że zabrakło w naszym gronie WIECHA. Tak cieszył się na ten
wypad, a tu ogromny pech – uraz ręki. WIECHU, trzymaj się. Wszyscy
życzymy Ci szybkiego powrotu do zdrowia i planujemy już następny wypad,
jednakże tym razem już obowiązkowo, w Twoim towarzystwie.
Niektórzy już nie mogli się doczekać, aż
w końcu nastał ten dzień. Sprzęt gotowy więc… ruszamy. To pierwszy po
zimie wyjazd grupowy. Po wielogodzinnych dyskusjach zapadła w końcu
ostateczna decyzja. Jedziemy do Sandomierza.
Wita mnie piękna,
słoneczna pogoda, gdy rano wjeżdżam na Shella przy Błoniach. WIECHU,
nasz nowy kandydat, już jest i uzupełnia ciśnienie w oponach przy swojej
Hondzie. Widzimy się po raz pierwszy, wiec to chwila na wspólne
zapoznanie i krótką rozmowę.
Tuż przed 9.00 meldują się wszyscy,
niebywale punktualni. Nawet FAJNY się pojawia pomimo, że nie był
zapisany. Krótkie powitanie i ruszamy w drogę.
W Dąbrowie Tarnowskiej
mamy się spotkać z GM „Powiśle”. Jednak prawie wszyscy, pochłonięci
jazdą, całkowicie o tym zapominają i przemykają obok stacji BP. Tylko ja
i SŁAWKO skręcamy na stację i to tylko dlatego, że jechaliśmy jako
ostatni. Witamy się z kolegami z Powiśla i ruszamy w stronę Słupi.
To
tam mieliśmy się spotkać z pozostałymi z naszej Grupy, którzy mieli
dojechać z Krakowa. Gdy dojeżdżamy na stację w Słupi już z daleka widzę,
że są nasi – VIKO i WITEK. Dłuższa chwila na powitanie. Przecież taki
długi czas nie widzieliśmy się ze sobą.
Teraz już w komplecie ruszamy
w dalszą drogę. Przed nami trasa wzdłuż Wisły, do Sandomierza. Jedziemy
kawalkadą. 17 motocykli musi robić wrażenie.
Kilka minut po 11-ej z
daleka dostrzegam sandomierskie Wzgórze Zamkowe. Cel naszej podróży jest
już na wyciągnięcie ręki. Skręcamy w lewo, pod górę i parkujemy w
pobliżu starówki. Ryk naszych maszyn robi wrażenie na zgromadzonych
wkoło turystach. Jest naprawdę ciepło. Czas by zrzucić trochę odzieży z
siebie. Całą Grupą ruszamy pod górę, w stronę starego miasta. Cały czas
FAJNY, znając dobrze historię tego miasta i jego zabytkową zabudowę,
informuje nas co i gdzie się znajduje. Przechodzimy zabytkowymi ulicami
przez Duży i Mały Rynek dochodząc do bramy Opatowskiej. Tu zostawiamy
FAJNEGO, który z KOSEM i SŁAWKO wdrapują się po schodach na jej mury. My
wracamy do kafejki na Dużym Rynku na kawę. Ile straciliśmy, zobaczyłem
dopiero oglądając zdjęcia panoramy miasta , po powrocie do domu.
Siedzimy już chwile przy kawie i wspaniałej szarlotce, gdy wracają do
nas. Tu rozleniwieni promieniami wiosennego słońca, wiedziemy rozmowy,
snując nieśmiałe plany na tegoroczny sezon. Większy posiłek postanawiamy
zjeść w drodze powrotnej. Jeszcze tylko kilka fotek, by upamiętnić nasz
pobyt i ruszmy w dół, gdzie zostawiliśmy nasze maszyny.
Ruszamy w
drogę powrotną, w kierunku Krakowa. Po kilkunastu kilometrach
zatrzymujemy się w przydrożnym zajeździe „Pod Dębem”. Kilku z naszej
Grupy rozstaje się z nami i wyrusza samotnie w drogę powrotną. Żegnają
się z nami również Koledzy z Powiśla. Zostajemy tylko my – najwytrwalsi.
Miło mija nam czas na rozmowie, jednak w końcu i na nas przychodzi
pora. Gdy siadamy na motocykle, czujemy pierwsze krople deszczu na
swoich twarzach. VIKO i WITEK ubierają deszczówki. No chyba wywołali tym
przysłowiowego wilka z lasu. Nie ujechaliśmy kilku kilometrów, gdy
przed nami ściana deszczu. Dobrze, że VIKO prowadził. Zatrzymuje Grupę i
już stoimy w przydrożnej wiacie autobusowej. Teraz ZIBI ubiera
deszczówkę. Ja wytrwale jadę w skórze. Deszcz to nic. Szkoda tylko moto.
Pierwszy wiosenny opad, wymieszany z kurzem, nieźle przywarł do maszyn.
Znowu kilka ładnych godzin trzeba będzie spędzić na czyszczeniu.
Gdy
dojeżdżamy do ronda w Słupi, po deszczu już ani śladu. Żegnamy tu VIKO
oraz WITKA, którzy odjeżdżają na Kraków. My… ruszamy w kierunku Tarnowa.
Rozjeżdżamy
się wszyscy przed samym Tarnowem. Tradycyjny sygnał na rozstanie i do
następnego razu, wszak pogoda tej wiosny sprzyja.
Za nami pierwszy wyjazd sezonu, pierwszy tegoroczny chrzest pogodowy. Teraz już musi być tylko lepiej.
Po raz pierwszy odbyło się spotkanie
noworoczno-opłatkowe Małopolskiej Grupy Motocyklowej Unlimited Riders.
Zgodnie z naszą tradycją, ta podniosła uroczystość miała miejsce w
naszym lokalu grupowym, w restauracji „Essencia”, w dniu 6 stycznia 2014
roku. Razem z nami bawili się zaproszeni przedstawiciele Grup: RIDERS
OF IPA TARNÓW oraz UNII POLSKICH MOTOCYKLISTÓW ŚWIATA ORZEŁ BIAŁY.
Dziękujemy
Kolegom za wspólne świętowanie rozpoczynającego się Nowego Roku oraz
otrzymane wyróżnienia. Było to także spotkanie, które przyczyniło się do
jeszcze większego zacieśnienia więzi przyjaźni między naszymi Grupami.
Zabawa
trwała długo, a prowadzone rozmowy i dysputy były okazją do poruszenia
wielu istotnych tematów. Na pewno przełoży się to na wspólne sezonowe
wyjazdy w towarzystwie zaprzyjaźnionych Grup.
Z okazji Nowego Roku
życzymy wszystkim naszym członkom, sympatykom i przyjaciołom wszelkiej
pomyślności, zarówno w życiu osobistym jak i zawodowym, a także wielu
spotkań na motocyklowych szlakach.